Wpis z mikrobloga

pół roku temu mieszkałem w tym swoim zapyziałym bloku na trzecim piętrze z reksem – moim psem, kundlem co wyglądał jakby go życie poskładało z odpadków i jeszcze opluło na koniec. dzień jak każdy: wstałem, zaparzyłem herbatę, wylałem ją na podłogę bo ręce mi się trzęsą od stresu i kawy którą chleję jak wariat, no i włączyłem tv. politycy pieprzą farmazony, świat się wali a ja drę ryja na ekran jakby to miało coś zmienić – typowy ja, wieczny nerwus.

reks gapi się na mnie tymi swoimi ślepiami co krzyczą „daj jeść albo ci życie zniszczę”. sypię mu karmę do miski ale ten idiota zamiast żreć widzi wróbla na balkonie i leci za nim jak opętany. balkon mały, barierka niska a reks? zapomniał że nie jest orłem tylko kundlem z nadwagą. przeleciał przez krawędź z takim skowytem że myślałem że mi serce pęknie – jakby cały ból świata się w nim zebrał. lecę na dół po schodach, potykam się, walę głową w poręcz, ale biegnę dalej bo to mój reks, mój jedyny kumpel na tym zasranym świecie.

na dole leży w błocie – łapa złamana, futro mokre, oczy pełne strachu a ja ryczę jak dziecko „reks nie umieraj, błagam cię!”. weterynarz, operacja, rachunki jak za dom a on wraca z szyną na nodze i miną jakby mnie obwiniał za wszystko – za wróble, za życie, za to że go nie złapałem w locie. myślałem że to koniec koszmaru ale gdzie tam. zaczął kuleć jak aktor w telenoweli, piszczał w nocy tak że spałem na podłodze przy nim, głaskałem go i beczałem że przepraszam za wszystko.

dni leciały a ja tonąłem w tym bagnie emocji. nosiłem go na rękach jak króla, dawałem najlepsze żarcie, śpiewałem mu kołysanki – serio, darłem się „śpij mój misiu” a sąsiedzi walili w ścianę żebym się zamknął bo ryczę jak zarzynany. weterynarz mówi „panie, on jest zdrowy, to pan się sypie” ale ja wiedziałem że reks cierpi, że mnie woła, że chce żebym go uratował jeszcze raz.

i wtedy przyszedł ten dzień. wracam z roboty, wchodzę do domu a on leży na kanapie – cichy, nieruchomy, oczy wpatrzone w sufit jak w jakąś cholerną wieczność. rzucam się na podłogę, wyję „reks nie odchodź, nie zostawiaj mnie, jesteś wszystkim co mam!”. łzy mi lecą jak wodospad, trzęsę się, głaszczę go a on zimny – zimny jak ten świat który mi go zabrał. nie macha ogonem, nie szczeka, nie żyje. umarł sam, kiedy ja latałem za hajsem zamiast być przy nim.

stałem tam godzinę, może dwie, rycząc nad jego ciałem, przepraszając że nie złapałem tego wróbla, że nie zamknąłem balkonu, że nie byłem dość szybki. pochowałem go w ogródku pod blokiem, z jego ulubioną piłką, i wyłem tak że ludzie myśleli że to koniec świata. pustka mnie zżerała – taka dziura w sercu że mógłbym tam wrzucić cały swój ból i jeszcze by się zmieściło.

teraz żyję jak cień – każdy szczek na ulicy to nóż w brzuch, każdy kapeć co leży nietknięty to przypomnienie że go nie ma. ale wiesz co? cieszy mnie wiatr co mi przypomina jego futro, cieszy mnie deszcz bo mogę ryczeć i nikt nie pyta dlaczego, cieszy mnie każda chwila bólu bo czuję że żyję a on nie. życie się zmieniło – jest puste jak ta miska co stoi w kącie, ale i pełne wspomnień o tym jak mnie wkurzał, jak mnie kochał, jak mnie miał w dupie a ja i tak za nim szalałem.

i tak siedzę, ryczę nad tą jego piłką co mi została, śmieję się przez łzy że kundel był mądrzejszy ode mnie i pewnie teraz gania wróble tam na górze. śmierć przyszła, zabrała mi go a ja? ja dalej żyję z tym dramatem w głowie i pustką w domu.

#chcepogadac #chcesiewyzalic #malejaja #facebookcontent
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach