Wpis z mikrobloga

#demografia #zwiazki #rodzicielstwo #spoleczenstwo

Na wykopie regularnie pojawia się ostatnio temat dzietności.
Zamiast pisania kolejnego komentarza do tematu, postanowiłam zrobić zbiorczy wpis, kompilację moich wpisów z perspektywy rodzica.

No więc jaki jest mój punkt widzenia?
A więc taki - dzietność spada, bo społeczeństwo jest obecnie dzieciocentryczne. Kiedyś dzieciaki miały nie przeszkadzać, słuchać i wykonywać polecenia. "Dzieci i ryby głosu nie mają", pamiętacie? Były karcone, wykorzystywane do prac (na wsiach do wszelakich, również w polu) a w miastach np do opieki na młodszym rodzeństwem, pomagania w domu etc. I nikt się nie zastanawiał czy to im szkodzi, czy nie. A dziś? Rodzicielstwo to hardcore. Rodzic ma być opiekunem, rozrywką, terapeutą, szoferem, kucharzem i ochroniarzem w jednym. Trzeba zaspokajać każdą potrzebę dziecka, nigdy nie spuszczać go z oka i dbać, żeby przypadkiem nie nabawiło się traumy. Dlatego patola nadal rozmnaża się w dużych ilościach, bo oni mają na swoje dzieci wywalone. Z tego samego powodu dobrą dzietność mają kraje trzeciego świata. Jeszcze dochodzi fakt, że mocno spadła pomoc dziadków w wychowaniu, co też pogarsza sprawę. Dziadkowie często pracują i też chcą mieć własne życie. Obecnie każdy normalny człowiek czuje i wie, że musi w swojego potomka władować mnóstwo kasy, pracy i starań. Duuużo więcej, niż jeszcze pokolenie, czy dwa temu. A ludzie mają to do siebie, że wolą jak im wygodnie i łatwo a nie niewygodnie i trudno. Więc to jest sytuacja nie do zatrzymania. Nie wrócimy (na szczęście) do bicia dzieci i wykorzystywania ich, jako taniej siły roboczej. Zmian nie da się cofnąć i żadna kasa, żaden social tutaj niczego nie zmieni. Zostaje adaptacja albo wymarcie.

Dodam, że brakiem dzietności nie leży problem mieszkań, czy pracy. Są kraje, które dużo gorzej wyglądają pod tym względem i mają dużą dzietność a i kiedyś ludzie rodzili dzieci pomimo złej sytuacji finansowej, czy mieszkaniowej. Niepopularna opinia - kiedyś dzieci były dobrem wspólnym a jednocześnie w pewnym sensie przydatnym podmiotem. W rodzinach dzielono opiekę pomiędzy rodzicami a babciami/rodzeństwem/kuzynostwem/ciociami/wujkami. Zależnie od tego gdzie mieszkała rodzina (dom jedno czy wielorodzinny) i ilu liczyła członków. Nawet w niewielkich rodzinach normalną praktyką było przerzucanie opieki nad dziećmi na starsze potomstwo. Do tego na wsiach dzieci pomagały w gospodarstwie. Rodzice zajmowali się swoimi sprawami + czasami dziećmi, ale nawet w 1/4 nie w takim wymiarze, jak obecnie. Dzieci nawet z "dobrych" rodzin połowę wolnego czasu spędzały w szkole a drugą połowę dnia na zabawie na podwórku. I to bez obecności rodziców. Bez telefonów, ale też bez kontroli. Jedyne co miały robić, to wracać przed zmrokiem. A to też nie wszystkie. Ogólnie kiedyś dzieciaki miały za zadanie głównie nie zawracać rodzicom tyłków, ewentualnie pomagać w domu. Obecnie rodzicielstwo jest super wymagające. Trzeba zaspokajać każdą potrzebę dziecka + nie spuszczać z niego oka najlepiej nigdy. Do tego dochodzą społeczne oczekiwania wobec rodziców, szczególnie matek (bo one są ze wszystkiego rozliczane). Obowiązki dziecka? Zapomnij. Jeszcze biedne traumy się nabawi. Posprzątanie zabawek po sobie to max, czego możesz wymagać. Inne rzeczy mogą zostać uznane za wykorzystywanie dziecka. Dziadkowie często sami pracują zawodowo, prawie nie tworzymy już rodzin wielopokoleniowych, gdzie każdy żył w dużej grupie. To powoduje ogromną odpowiedzialność samych rodziców, której ok - można sprostać. Ale mając 1 max 2 dzieci. I to pod warunkiem, że Ci się bardzo chce. A jak widać ludziom już się nie chce. Dziecka nie wolno już "zaprzęgać" do pracy, bo na plecy Ci zaraz wjedzie opieka społeczna. No chyba, że jesteś z patologii, to wtedy dziecko nie chodzi do przedszkola a do szkoły w kratkę. Więc przez wiele lat nikt poza "rodzicami" nie ma kontroli nad tym co się dzieje w domu. A nawet, jak ktoś w końcu zwróci uwagę (szkoła np), to patole i tak będą mieli wywalone w temat. Miałam taki przypadek w podstawówce pierworodnego. Dziecko z jego klasy robiło co chciało, ale rodzice kładli lachę na wszystko, a na zebraniach ich nigdy nie uświadczyłaś. Teraz ludzie "normalni" starają się wychowywać dzieci mądrze i dobrze. I to się chwali. Ale nie możesz też za bardzo popełniać błędów, bo zaraz będzie karny jeżyk na dywaniku u dyrektora szkoły. I to nie dla dziecka, tylko dla Ciebie.

Kolejna sprawa - społeczna presja na bycie rodzicem idealnym. Do wszystkich innych tematów dochodzi kwestia licytowania się, kto jest lepszym rodzicem anno domini.
Idziesz na takie, dajmy na to organizowane urodzinki i masz licytację (w tym akurat przodują matki) pod tytułem: "czego to ja dla swojego dziecka nie robię". I jazda - masz gotowanie na parze własnych produktów, x zajęć pozalekcyjnych, zakaz TV i telefonów, wyszukane formy rozrywki i edukacji. I takie durne porównywanie: "a wasze już tak? A czemu jeszcze nie?" Rozumiecie, jaka to jest bezustanna presja? Odnosisz wrażenie, że wszystko kręci się wokół dziecka (bo tak generalnie jest).
Jpd, kiedy Ci ludzie mają czas na życie? Swoje życie?
Albo go nie mają, albo mają i kłamią na tego perfekcyjnego wychowywania. Na jedno wychodzi, bo i tak przesrane.
W moim pokoleniu (lata 90) ludzie znam wielu ludzi, którzy planowali mieć kilkoro dzieci. A dziś po jednym mówią "k---a, nigdy więcej". Dziecko, jeśli chcesz mu zapewnić dobrą przyszłość, to projekt na wiele lat i do tego Ty płacisz za ten projekt nie tylko własną kasą, ale i czasem, nerwami i energią. A ludzie życie mają tylko jedno. I zwyczajnie dochodzą do wniosku, że im się nie chce. Wolą mieć czas dla siebie, na realizowanie swoich marzeń i potrzeb. Nikomu już się nie chce wychowywać dzieci i "tracić" swoich najlepszych lat w imię codziennej harówy i nawału dodatkowych obowiązków.

Ostatnia, ale nie mniej ważna kwestia - rozpad więzi z małżonkiem. Nic tak nie zepsuje relacji z drugą osobą, jak małe dziecko. Jest koszmarnie absorbujące, nieprzespane noce wykańczają psychicznie a konieczność ciągłego zajmowania się dzieciakiem zupełnie pozbawia opiekuna własnego życia. Najbardziej popularny scenariusz? Matka spędza czas z dzieckiem w domu (macierzyński), facet jest w pracy. On wraca do domu i jest zmęczony (zrozumiałe). Ona po całym dniu z płaczącym, super absorbującym, niekiedy niedającym się odłożyć dzieckiem jest zmęczona również, potwornie (tak samo zrozumiałe).
To już samo w sobie, plus nieprzespane noce, to przepis na katastrofę w związku. Nawet najlepsze związki ciężko przechodzą taką próbę.

Tyle z mojej strony. Mam dzieci, bo zawsze chciałam je mieć. Natomiast nie jestem ślepa, ani głucha. Widzę i wiem jaka to jest ciężka praca i wyzwanie. Wnioski? Przy obecnych trendach, gdzie młodzi, dorośli ludzie ledwie ogarniają samych siebie (już nie mówiąc o innej, zależnej istocie) - czarno to wszystko widzę.
  • 182
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Sakad: nawet tego nie czytam, mnie separacja rodzicielska skutecznie zniechęciła do dzieci, związków i kobiet. kazdemu mezczyznie w tym kraju w wieku 18/19 lat polecam uprawnienia na wozki widlowe i wyjazd do holandii albo innej belgii. tu nie ma po co wracac. jak w 300 mil do nieba.
  • Odpowiedz
społeczeństwo jest obecnie dzieciocentryczne


@Sakad: nie jest, społeczeństwo jako ogół jest antydzieciowe. Dzieci nie mogą się bawić, rysować kredą po chodniku, zapłakać, marudzić w pociągu, non stop i w każdej sytuacji komuś przeszkadzają samym swoim jestestwem. To co opisujesz to to, że od rodziców więcej się obecnie wymaga
  • Odpowiedz
@Sakad: dzieciocentryzm rozumiany jako pewne uwrażliwienie na tego małego człowieka nie jest czymś złym.
Mam wrażenie że największa zmiana zaszła na polu szacunku i upodmiotowienia. Kiedyś ten mały człowiek to był z założenia "gnój" który miał prawo być cicho, musiał za to bezwzględnie słuchać i szanować starszych. To prowadziło niejednokrotnie do ogromnych nadużyć ze strony dorosłych a także traum tych dzieci gdy już dorosły.
Dawniej się mówiło głównie o obowiązkach
  • Odpowiedz
  • 24
@zmarnowany_czas: To jest druga strona tego samego medalu. Inni ludzie są wygodni i nie chcą, żeby im cudze "bachory" przeszkadzały. Stąd strefy wolne od dzieci, knajpy, hotele. I czujesz tę energię jako rodzic. Nie dość, że sam cierpisz, to jeszcze wkurzasz innych.
  • Odpowiedz
@Sakad: ,,Dlatego patola nadal rozmnaża się w dużych ilościach"
Przestałem czytać. Mamy tak niski wskaźnik dzietności, że patola albo się nie rozmnaża, albo patoli już nie ma.
  • Odpowiedz
  • 20
@thorgoth: Totalnie się zgadzam, to jest zmiana na lepsze, bez dwóch zdań. Z tym, że ja próbuję wytłumaczyć co innego. Obecnie nie "opłaca się" mieć dziecka, to wymaga koszmarnego poświęcenia bez gwarancji zwrotu "inwestycji". A ludzie są coraz bardziej egoistyczni. To wszystko powoduje, że w tej chwili na dzieci decydują się głównie osoby zdeterminowane i świadome konsekwencji. Całej reszcie się nie chce, bo patrz punkt pierwszy.
  • Odpowiedz
  • 41
@haabero: Jestem z wyżu lat 80/90. Serio myślisz, że wtedy ludzie żyli w dostatku i mieli mieszkania/przestrzeń na wyciągnięcie ręki? Moja najlepsza przyjaciółka Jola żyła w mieszkaniu na 50 metrach z rodzicami, dwójką braci, kuzynami i babcią.
  • Odpowiedz
@haabero: oczywiście że dzietnośc nie ma nic wspólnego z warunkami ekonomicznymi.
NIGDY w historii ludzkości zwiększenie zarobków ani poprawa dostępności mieszkań nie poprawiła dzietności.

To jest jakiś dziwny błąd poznawczy. Ludzie sobie myślą "nie mam dzieci bo nie mam warunków, ale jakbym miał to bym kindermachen aż furczy".
No ale dane makro są nieubłagane.
Większy dostatek nie zwiększa urodzeń. Nigdy i nigdzie
  • Odpowiedz
Obecnie nie "opłaca się" mieć dziecka, to wymaga koszmarnego poświęcenia bez gwarancji zwrotu "inwestycji".


@Sakad: to prawda. Czy uważasz że istnieje możliwość odwrócenia tego zjawiska?
  • Odpowiedz
  • 7
@thorgoth: Szczerze? Nie.
Nic mądrego, co by mogło przynieść realny skutek i mieć odzwierciedlenie w demografii nie przychodzi mi do głowy.
  • Odpowiedz
  • 63
@Sakad: trzeba byłoby to wypośrodkować. Mnie najbardziej w-----a presja na to, że mam non stop wisieć nad własnymi dziećmi, nie wolno mi się odwrócić do nich plecami nawet na moment, a o zamknięciu się w kiblu na dwójkę zapomnij bez zmiennika...

Rodzic staje się zakładnikiem rodzicielstwa. Odmawia mu się też prawa do siebie, swoich potrzeb i swoich emocji, bo jak chciało się bachora, to morda w kubeł i bachor też
  • Odpowiedz
  • 29
@moll: Dokładnie. Cokolwiek się stanie (a wypadki mają to do siebie, że się zdarzają), to zawsze jest pytanie: "A gdzie byli rodzice?" Że niby my po spłodzeniu dzieci mamy obowiązek zamienienia się w roboty monitorujące to, co robi dziecko 24/7
  • Odpowiedz