Wpis z mikrobloga

Drogi Wykopie. Proszę o radę. Razem z mężem od dekad kultywujemy piękną, choć niedocenianą tradycję świątecznego jedzenia z jednej michy. Za każdym razem czekamy na ten moment, gdy rodzinna atmosfera robi się naprawdę gęsta od śliny. Im więcej ktoś nawali tego „naturalnego sosu” w jedzenie, tym bliżej się czujemy. Kiedy ktoś kichnie w trakcie, a mikrodropelki z jego nosa i gardła udekorują naszą wieczerzę jak drobinki brokatu, zwykle podnoszę toast i życzę wszystkim „Smacznych Gili!”. Zazwyczaj wybuchamy wtedy śmiechem – szczególnie gdy ktoś akurat oblizuje łyżkę, a potem elegancko zanurza ją z powrotem w michę, zostawiając w środku swój wkład smakowy. To, co zostanie między zębami, jest prawdziwą wisienką na torcie. Mąż szczególnie lubi zbierać takie „kąski” – te najlepsze kawałki chowa w woreczki strunowe „na później”, bo uważa, że tradycja powinna trwać dłużej niż jeden wieczór. To jego małe sekrety, które podkreślają głębokość naszej rodzinnej więzi. Choć staramy się dbać o ten galicyjski dorobek kulturowy, nie brakuje niewybrednych komentarzy w internecie. Ludzie chyba nie rozumieją, że widzimy w tym esencję rodzinnego zbliżenia. Co możemy zrobić, żeby lepiej tłumaczyć naszą tradycję?

#kononowicz #patostreamy
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach