Aktywne Wpisy
zeszyt-w-kratke +65
#powodz
ależ mnie denerwuje to oskarżanie ludzi o budowanie się przy rzece i na terenach zalewowych XD skąd zwykły człowiek kupujący mieszkanie na parterze we Wrocławiu ma wiedzieć czy dany teren jest zalewowy czy nie. Bo to że coś stoi przy rzece nie oznacza że jest terenem zalewowym, jakby tak patrzeć to by trzeba przenieść każde większe miasto o kilka kilometrów bo przepływa przez nie rzeka. Państwo, samorządy wydają pozwolenia
ależ mnie denerwuje to oskarżanie ludzi o budowanie się przy rzece i na terenach zalewowych XD skąd zwykły człowiek kupujący mieszkanie na parterze we Wrocławiu ma wiedzieć czy dany teren jest zalewowy czy nie. Bo to że coś stoi przy rzece nie oznacza że jest terenem zalewowym, jakby tak patrzeć to by trzeba przenieść każde większe miasto o kilka kilometrów bo przepływa przez nie rzeka. Państwo, samorządy wydają pozwolenia
SzalomMosterdzieju +253
#powodz #patologiazewsi #patologiazmiasta #pytanie #rasizm #4konserwy #neuropa
Jak to jest możliwe, że na terenach popowodziowych szabrownicy rabują, skoro tu żyją biali Polacy katolicy z kultury europejskiej a kradną tylko czarnoskórzy z przyczyn genetycznych i muzułmanie z przyczyn kulturowych? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Jak to jest możliwe, że na terenach popowodziowych szabrownicy rabują, skoro tu żyją biali Polacy katolicy z kultury europejskiej a kradną tylko czarnoskórzy z przyczyn genetycznych i muzułmanie z przyczyn kulturowych? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Sprzęt
Przygotowanie zacząłem od sprzętu, poszukując jak najlżejszego ekwipunku żeby nie wozić ze sobą 30 kilogramów zbędnego balastu.
Najważniejsza rzeczą dla mnie był śpiwór, ponieważ nienawidze kiedy w trakcie mojego snu robi mi się zimno, więc postawilem na sprawdzoną markę i model - Sea to Summit Spark 1, przy którym nie powinno być nawet problemow przy temperaturze w okolicach 7 stopni. Idealny wybór na letnie wyjazdy. Waga to tylko 360g i zapakowany jest wysokości banana.
Jako namiot też wybralem dosyć lekka konstrukcje brytyjskiej firmy jaka jest Alpkit Soloist XL, co prawda wersja XL nie była dla mnie jakoś specjalnie konieczna dla mnie, ale taką udało mi się znaleźć używaną. Kupienie namiotu używanego trochę uratowało mój budżet, bo zaoszczędziłem na tym około 250 zł, jak na to, że był on w stanie prawie idealnym. Potrafi on też się idealnie złożyć i nie zajmuje wiele miejsca, stelaż przyczepiłem do ramy, a cały namiot przewiozłem w drybagu na kierownicy. Waga mojego mieszkania wyniosła 1318g, całkiem nieźle moim zdaniem.
Na temat karimaty nie będę się zbytnio rozpisywać, budżet już w cholerę naciągnięty - wziąłem coś taniego i sprawdzonego z Amazonu. Marka Bahidora, chyba chińczyk, ale wierzyłem że wszystko się uda. Fajnie się składała i mozna ją było byle gdzie wrzucić. Waga 430g, poszła w drybag koło namiotu.
Żeby się spakować, wziąłem torbę podsiodlowa ze znanej i lubianej firmy Apidura, model Expedition Saddle Pack 14L. Jakiś czas temu próbowałem sam robić takie rzeczy, ale nie byłem w tym najlepszy. O torbie nie ma co się rozpisywać, rolowane zamknięcie, wodoodporna, uchwyt na lampkę. Waga 350g. Mimo braku stelażu z tyłu, torba przez swoje mocowania w trakcie jazdy w ogóle się nie gibie na boki. Moim zdaniem przez użyte materiały jest to kawał solidnej torby, która na pewno będzie mogła posłużyć przez dłuższy czas, a polityka firmy bardzo mi odpowiada, na ich stronie są poradniki jak ja w razie awarii naprawiać, dzięki czemu torba nie jest jednorazowa, a jak wiemy bikepacking i sporty outdoorowe wystawiają nasz sprzęt na wiele prób, który on musi przetrwać.
Trasa
Na 3 dni zaplanowałem sobie 338km i 3500m przewyższeń przebiegające przez 3 kraje - Niemcy, Belgia i Luksemburg.
Pierwszy dzień należał do najłatwiejszych, zadanie proste, wrócić z pracy, zjeść obiad i jechać płaskie 90km w stronę Aachen. Co może pójść nie tak? Trasa przebiega głównie przez pola, parę odcinków na drogach, zakończona kampingiem, z racji że miałem skończyć w okolicach 23:00 jazdę, to nie chciałem pierwszej swojej nocy poświęcać na rozbijanie po omacku całego rynsztoku gdzieś w krzakach, tylko na spokojnie zobaczyć co i jak.
Następny dzień miał być największym wyzwaniem 140km i ponad 1900m w górę, w moim ulubionym miejscu i kraju do jazdy - Lasach Ardeńskich w Belgii. Niesamowity obszar, który posiada wielką przeszłość kolarska i historyczna.
Niedziela już przeznaczona była na odpoczynek, bo z Arden miałem się przedostać przez Luksemburg do Trier, gdzie ma już czekać na mnie pociąg powrotny do domu. Moim zadaniem było pedałować na trasie 120km i 1200m w górę. Po 3 dniach na zewnątrz taka trasa może być naprawdę wyzwaniem.
Start
Po wielu godzinach i dniach przygotowań, sprawdzania prognoz pogody w różnych modelach meteorologicznych 21 czerwca był pięknym dniem na start, ponieważ miał to być najdłuższy dzień w roku. Co prawda przeszkadzały mi trochę opady, które przez cały dzień się przewijały, ale przecież nie jestem z cukru, cały sprzęt jest defacto wodoodporny, no to można startować. Przypiąłem podsiodłówke do sztycy, rower wyprowadziłem na zewnątrz wpiąłem się w pedały i jazda. Godzina 19 i kilometr zerowy, chmury na niebie zwiastujące raczej deszcz zbliżający się za chwilę mnie nie straszą.
Na wstępie stwierdziłem, że w sumie źle wytyczyłem tą trasę i znam skrót. No świetny skrót wymyśliłem, bo wpadłem na pomysł przejechania przez las, nie biorąc pod uwagę tego, że przez kilka dni pada deszcz. Trochę się potaplałem w błocie, no ale przygoda jest najważniejsza, nie zważając na to że toczę się ze średnia w okolicach 22km/h, a przede mną jeszcze 4h jazdy w takim tempie.
W końcu wyjechałem na asfalt, ruch praktycznie zerowy, jest jeszcze jasno wszystko jest super, przyspieszyłem trochę, co jakiś czas kropi, a potem przestaje. Godzina 22:30, kilometr 68 zaczyna się powoli robić ciemno, ja jade głównie drogami polnymi więc co jakiś czas przebiegają mi zające albo sarny. Klimat naprawdę niezwykły, czuję się jak na wyścigu 24h Le Mans, drogę oświetla mi tylko moja lampka przednia, wiatr wieje tylko w twarz ale jedziemy.
Dojeżdżam powoli do miasta, jestem na kilometrze 80, mijam stację kolejową, z tyłu głowy zaczynam się powoli cieszyć że dojeżdżam już prawie do końca zmagań dnia dzisiejszego. Zaczynam się powoli męczyć, ruszyłem w sumie od razu po pracy więc zaczynam się robić powoli zmęczony. Wjeżdżam w jakąś boczna uliczkę, szerokości jednego pasa na drodze niewiadomo skąd na środku pojawia się słupek metalowy postawiony żeby samochody nie wjeżdżały w tą drogę, mimo że jest odblaskowy, ja go zauważam w ostatniej chwili, więc musiałem odbić w drugą stronę. Na drugiej stronie pojawia się kolejny wróg, 20cm krawężnik w którego wjeżdżam i lecę głową w asfalt, ratuje się rękoma, ale gleba była nieunikniona. Budzę się na ziemi, przywaliłem łbem o asfalt, uczucie pocałunku kaskiem o ziemię było takie jakby sama Bozia dała mi buzi. Zbieram się z chodniku, pierwsza decyzja - kij tam wstałem to znaczy że mogę jechać. Próbuje zacisnąć pięść w lewej ręce, nie daje rady. No to już wtedy wiedziałem że kończymy ta przygodę, zapakowałem manżur i powrót na tarczy dworzec kolejowy. Pech chciał, że musiałem zrobić podjazd pod dworzec na koniec. Całe szczęście jechał pociąg w stronę mojego miasta. Obolały siedziałem sobie godzinkę na dworcu, tabletki z paracetamolem spakowane na czarną godzinę się przydają.
Koniec
Siedząc na dworcu, zastanawiałem się co dalej z sobą zrobić. Odwiedzać szpital czy nie, ból lewej ręki jest nie do zniesienia, jak wracałem po kraksie na dworzec nie mogłem ścisnąć hamulca, więc no raczej tak nie powinna funkcjonować ręka. Godzina 01:07, przyjeżdża pociąg, w którym siedzę, rozmyślam nad sensem życia, patrzę czy będę miał jak się dostać zbiorkomem ze stacji do domu. Wszystko idzie jak zaplanowane. O 2 w nocy kończy się moja podróż pociągiem i idę na tramwaj, w tramwaju musiałem śmiesznie wyglądać, jak w sobotę nad ranem wchodzą ludzie z imprez, a chłop siedzi cały poobijany i odrapany z rowerem zapakowanym jak na podróż dookoła świata. Wracam do domu, myje się i idę spacerkiem do szpitala, mieszkam niedaleko więc nie jest źle. Robią mi rentgen, na szczęście palce nie są połamane, a wybite. Lekarz twierdzi że nie trzeba robić TK głowy. W szpitalu słyszę same dobre rzeczy, że za tydzień będę mógł znowu wrócić na rower, więc nie jest źle, przynajmniej tam usłyszałem dobre rzeczy. Wrócę za tydzień silniejszy.
#rower #szosa #bikepacking #gravel
@veracholera: ups ( ͡° ͜ʖ ͡° )つ──☆*:・゚
Cieszę się, że nic złego się nie stało. Lato dopiero się zaczęło, zdążysz zrobić jeszcze kilka weekendowych tripów w tym roku!
Ps. Piękna fura