Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Witam, taka krótka historia, żeby kamień z serca zrzucić.

Od początku tego roku leczę się na depresję. Powinienem zacząć pewnie z kilka lat temu, bo próbowałem się sam leczyć ruchem, piwkiem, trawką a finalnie tramadolem. Żadne z nich nie działało, ruch zamienił się w "bezruch" (brak chęci do czegokolwiek), alkohol tylko pogłębiał problem, trawka tworzyła nowe, a tramadol robił ze mnie warzywo. Zastanawiałem się już nad grzybkami, ale stwierdziłem, że dość eksperymentów i pomimo tego, że jestem facetem (który standardową miał kobietę - "facet twardy ma być") to zgłosiłem się do specjalisty i przestałem ukrywać przed kimkolwiek, że mam postać ciężkiej depresji.

Teraz czuję pewną poprawę, a samo leczenie ma się skończyć na wiosnę. Także chyba należę do "szczęśliwców w nieszczęściu", na których farmakologia działa. Sam zacząłem za siebie kciuki trzymać, więc chyba jest ok.

To taki wstęp, a chciałem powspominać swoich rodziców, gdzie matka zmarła w połowie ubiegłego roku, a ojciec w połowie tego roku. Obydwoje alkoholicy i nałogowi palacze, którzy zrobili mi niezłe piekiełko za młodu. Zaczęło się od kochanej mamusi, która pod nieobecność ojca (praca miesiącami na wyjeździe), sprowadzała sobie kompanów do domu. Brak obiadów, brak opieki, a ja byłem najstarszy z trójki rodzeństwa. I tak musiałem do rana czuwać czy nic złego się nie dzieje. Przypadki były od lekkich (od podstawianie matce miski, żeby dywanu nie zarzygała), do ekstremalnych (gdzie kompani jej gacha przystawiali mi broń do głowy). Czy skarżyłem się ojcu? Tak, raz mu powiedziałem wprost co się wyprawia, to czternastolatek dostał bombę od tatusia, że pofrunął na podłogę. W końcu się to skończyło, matka "wybyła", nastąpił rozwód, gdzie byłem głównym świadkiem. "Mamusia" jeszcze straszyła, że rodzeństwo odbierze, jednak ja, pomimo tego, że byłem jej "ulubionym dzieckiem" stanąłem naprzeciw niej i moje zeznania całkiem zamknęły sprawę.

I tak nastał okres "szczęśliwości". Opiekowałem się rodzeństwem, ojciec dalej pracował na wyjeździe, było około roku naprawdę nieźle. Potem ojciec zadecydował, że teraz opiekę przejmie drugie w kolejności dziecko - moja siostra. Ucieszyłem się, bo jakiś tam obowiązek z głowy nastolatka mniej. Wtedy też jeszcze jako nastolatek znalazłem pracę i poznałem dziewczynę. Siostra ni z tego ni z owego zażądała ode mnie pieniędzy na utrzymanie (których nie miałem, gdyż większość pożyczyłem ojcu, a tak bardzo nie miałem pieniędzy? Do pracy dojeżdżałem stopem bo nawet na miesięczny nie miałem). Kłótnie z "siostrzyczką" się nasilały, a do tego nastał terror (miałem zakaz jedzenia z lodówki, potem pozabieraną bieliznę, a potem zakaz robienia sobie prania, nawet z własnym proszkiem). Pewnego dnia, dzień przed świętami dowodząca siostra powiedziała, że nie życzy sobie mnie w domu jutro. Serio, ona wtedy była nastolatką, ja też, kompletnie tego nie rozumiałem i absolutnie nie potrafiłem się postawić. Cóż, stwierdziłem, że święta spędzę na stacji. Było jednak inaczej bo na ten dzień przyjęła mnie rodzina mojej dziewczyny. To były ciężkie dla mnie święta.

Po powrocie ojca raczyłem się poskarżyć (emocjonalnie wyszło) to dostałem #!$%@? i miałem się zamknąć. Tak minął mi około rok. Wtedy też znalazłem lepszą prace i natychmiast się wyprowadziłem. Zamieszkała ze mną dziewczyna, biednie było ale spokojnie. Kontakt z rodziną nabrał innego kolorytu i jako tako się nawet spotykaliśmy. W sumie to wyglądało z ich strony tak jakby nic się nie stało. Siostrunia jak już złapała grunt, to zaczęła być kąśliwa. Po tym jak zaczęła na nowo mieszać (nie przebierając w obgadywaniu mojej lubej), stwierdziłem, że dość tego i poinformowałem ja kulturalnie, że zrywam kontakt. Pozostał kontakt z ojcem i najmłodszą siostrą.

Kilka lat minęło i zacząłem się dorabiać. Jako, że ojciec biedował, zrobiłem mu w prezencie prawo jazdy, żeby poszerzyć jego horyzonty (tak, nie miał nigdy prawa jazdy). Wtedy też poprosił o pożyczkę. Wystraszyłem się, ale pożyczyłem... Wtedy mój "tatuś" zerwał kontakt i zaczął opowiadać "na około", że nie chcę go znać (całkiem z tyłka). Nie patrząc na jego dług i tak zadzwoniłem zapraszając do siebie, to stwierdził, że nie ma czasu. To był kompletny cios, ale będąc "twardym" uszanowałem to i tak zostawiłem na wiele lat.

Ojciec umierał na raka. Wiedział o nim dużo wcześniej. Wtedy przestał pić. Ale i tak nigdy do mnie nie zadzwonił. Ba, dowiedziałem się, że pieniądze z ZUSu, przekazał mojemu rodzeństwu nie wpisując mnie, a tylko je. Nigdy nie oddał mi pieniędzy i nigdy nie odwiedził mnie w moim domu. A w ostatnich dniach pytał w majakach gdzie jestem...

Teraz po latach "mam wszystko", jednak jestem wrakiem człowieka i nie potrafię się z tego cieszyć. Było już na prawdę źle, ale idzie ku lepszemu. Najgorsze, że bardzo ciężko znaleźć mi motywację do działania i w zadzie "kisnę" w domu. Mam nadzieję, że na wiosnę poczuję przypływ energii i zacznę czerpać satysfakcję z życia.

Trochę mi lepiej po wyrzuceniu tego z siebie. Pozdrawiam.

---
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #6398a9327a12ddf1648441f6
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: karmelkowa
Doceń mój czas włożony w projekt i przekaż darowiznę
  • 3