Wpis z mikrobloga

Totem.

Taka tradycja z obozów karate. Pierwszego dnia, grupa wyznaczona przez senpaia wybierała się na wyprawę po materiał, który ich zainspiruje do stworzenia totemu. Robili to oczywiście ci starsi, ale ja zawsze miałem jakieś umiejętności wplątywania się w te towarzystwa, pomimo, że byłem dość młodszy.

Totem miał być pamiątką, miał przypominać jakiś przedmiot, nosić znak kyokushinkai i najlepiej, aby był nieporęczny. Zabawa polegała na tym, że na porannej zaprawie, drugiego dnia, gdy totem był już gotowy, senpai wybierał pierwszą osobę, która musiała się nim opiekować do kolejnego porannego treningu i przekazać wybranej przez siebie osobie. Opiekować, to znaczy nie dać sobie go odebrać.

Odebrać można go było jedynie sprytem, zakazane było wyszarpywanie i użycie siły. Czyli w grę wchodziło odwracanie uwagi, organizowanie fejkowych treningów w nocy, aby rozproszyć strażnika, przymilanie dziewczyn, upijanie. Oczywiście odebranie artefaktu skutkowało wymyślaniem kary dla nieszczęśnika.

Pamiętam, że jednego kolegę przerobiliśmy na metala (pełen makijaż, biała twarz, łańcuchy etc), innego przebraliśmy za dziewczynę, inny musiał cały dzień prawić komplementy każdej napotkanej starszej pani. Jedna dziewczyna musiała chodzić z arbuzem na głowie i w jednoczęściowym stroju kąpielowym (oj to był bardzo dobry pomysł...). Mi samemu nie udało się jakiejś kary wykonać, więc dostałem zastępczą - cały obóz ustawiony w dwa rzędy, a ja biegałem w tym tunelu na czwarakach i zgarniałem od każdego pasem i tak kilka razy.

Osoba, która dostawała totem ostatniego dnia, dostawała go w prezencie. Ten jest mój. #!$%@?, to było osiemnaście lat temu.

Na tym obozie, w Stroniu Śląskim, poszliśmy gdzieś #!$%@? w las. Znaleźliśmy jakieś powalone drzewo i wzięliśmy z niego gałąź. Jakoś naturalnie urodził się pomysł o broni. W zamyśle miał to być wakizashi. Ozdabiany dłubiąc gwoździem, który uprzednio był rozgrzewany na gazie.

Ah, to były czasy. Na tym obozie też wpadliśmy na genialny pomysł, aby po ostatnim treningu wskoczyć do basenu zewnętrznego w kimonach. Dwaj senpaie tak się #!$%@?, że zatargali nas w tych mokrych ubraniach na boso do lasu. Zarzucili każdemu kłodę na plecy, dali chwilę, abyśmy się rozbiegli i ganiali nas z pasami po tym lesie. Wymęczyli nas tak bardzo, że chyba zrozumieliśmy, że nie warto było tego robić, bo hotel mógł się upomnieć o kasę za wymianę wody, heh.

Tak mnie naszło. Ktoś jeszcze jeździł na takie coś?

#wspomnienia #karate #sport #wycieczka #feels #dziecinstwo #mlodosc
Lecerdian - Totem. 

Taka tradycja z obozów karate. Pierwszego dnia, grupa wyznaczo...

źródło: comment_1665247950u7nVK50iVjVs9UIDfuhNSV.jpg

Pobierz
  • 4
nigdy nie byłem na wakacjach czy obozach, oczywiście w czasach dzieciństwa bo teraz czasem sobie funduję:)
Odkąd byłem w stanie podnieść jakieś narzędzie musiałem pracować w swoim małym obozie pracy
@Lecerdian: Ja dopiero zaczynam przygodę z karate. Stwierdziłem że trzeba się trochę rozruszać i zrzucić trochę bebzona.
Na pierwszym treningu traktowałem to jako kolejne ćwiczenia. Ogólnorozwojówka.
"Nie tak stopy", "nie z barków tylko z bioder", "nie spinaj się tak"...
Było to dla mnie szczerze trochę stresujące, nie wiedziałem że tak się "zdrewniłem".
Jednak z treningu na trening zacząłem słyszeć też "dobrze", "widzisz? Jesteś w stanie", "tak trzymaj"...
Zamiast spać oglądam kata
@wiewiorpl
Zatem powodzenia i obyś miał w tym dojo wykręconych ludzi :)

Ja trenowałem przed i w czasie dorastania. Dojo było dość świeże, senpai z pasją. Tak wracałem myślami do tego okresu, odnosząc się też do wewnętrznego spokoju, którym piszesz, to zauważyłem, że dużo mi dawały te treningi. Proste prawdy o sztuce walki służącej do obrony, karate czyli pusta pięść, samorozwojowe nastawienie, podążanie za ideologią, poczucie bycia częścią w takiej społeczności.