Wpis z mikrobloga

192 329,01 - 175,74 = 192 153,27

Przegiołem co?

Bieg był długi, więc opis też będzie długi. Dla niecierpliwych tldr:

Ukończyłem słynny bieg Ultra Trail du Mont Blanc, mający 172 km i ok 10000 m przewyższenia w 39 godzin z małym kawałkiem. Było ciężko, ale się udało ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Wersja pełna:
Ultra Trail du Mont Blanc, czyli prawdopodobnie najsłynniejszy na świecie górki bieg, 172 km i ok 10000 m przewyższenia wokół Mont Blanc, z Chamonix we Francji, przez Włochy, Szwajcarię i z powrotem do Francji do Chamonix. W ramach całego festiwalu rozgrywanych jest jeszcze kilka biegów towarzyszących (głównie TDS, CCC, OCC, PTL), ale to UTMB jest gwoździem programu.

Było to moje drugie podejście do tego biegu. W 2019 roku musiałem się wycofać z powodu kontuzji (pisałem o tym tu: tutaj). Udało mi się ponownie zdobyć kwalifikację na ten rok, więc od początku roku trenowałem głownie pod ten cel: wybiegałem prawie 1900 km i jakieś 43000 m w pionie, do tego kilka startów kontrolnych, forma wyglądała całkiem spoko.

Poza formą, kolejną ważną kwestią mającą duży wpływ na wynik jest oczywiście pogoda. Od początku tygodnia w Chamonix panowały upały, także zawodnicy startujący biegach rozgrywanych wcześniej (TDS, OCC) nie mieli lekko. Od piątku, czyli dniu startu, pogoda miała się zmienić, zapowiadało się deszczowo i burzowo, więc niestety też nie najlepiej. Na szczęście w ostatniej chwili pogoda znów się odwróciła, padało tylko w piątek rano (startujący w piątek rano bieg CCC miał kilka godzin deszczu). UTMB startuje w piątek o 18:00 i wtedy było już po deszczu, czyli jest dobrze.

Piątek mija mi na odpoczywaniu, jedzeniu, pakowaniu plecaka (lista wyposażenia obowiązkowego jest bardzo długa) i rzeczy na przepak. Na start docieram ok 17:30, jest już bardzo dużo ludzi, więc stoję dosyć daleko od linii startu. Nie ma co się przepychać, na wyprzedzanie będzie dużo czasu po drodze. Start o 18:00 tradycyjnie przy dźwiękach „Conquest of Paradise” wywołuje ciary (patrz filmik w komentarzu).

Pierwsze 8 km jest w zasadzie płaskie, najpierw asfaltem, potem szeroką szutrową ścieżką pieszo-rowerową, pozwala to trochę rozciągnąć stawkę. Lecę na luzie, wyprzedzając na spokojnie ludzi. Pierwszy punkt z wodą mijam bez zatrzymywania, zaczyna się pierwsze podeście, najpierw asfalt, potem drogi szutrowe. Pierwszy faktyczny „trail” pojawia się po ok 15km, ale póki co nic technicznego – gdzieś w tym miejscu dopalam czołówkę, bo robi się ciemno. Zbiegamy do miejscowości St Gervais na 21 km, gdzie jest pierwszy duży punkt żywieniowy. W miasteczku gęste tłumy kibiców, chyba przez kilometr leci się dosłownie w szpalerze wiwatujących ludzi. Niesamowite uczucie. Lecimy dalej, kolejny fragment jest też relatywnie płaski, chociaż generalnie pod górę, trochę lasami, trochę drogami do miejscowości Les Contamines. Znów tłumy kibiców, zwłaszcza na początku kolejnego dużego podejścia w kierunku szczytu Croix Bonhomme, mimo że dawno jest już ciemno. Dopingują każdego jak by był Kilianem ( ͡° ͜ʖ ͡°) Aż chce się cisnąć pod górę, mimo że całe podejście ma 10 km i 1300 m w pionie. Niedługo jednak kibice zostają w tyle, zagłębiamy się na dobre góry, pozostaje tylko widoczny po horyzont pełzający wąż czołówek. Strach patrzeć w górę, bo dopiero wtedy widać jak dużo podejścia jeszcze zostało :) Jak patrzę potem w wyniki, to tutaj osiągam moją najlepszą pozycję podczas bieg, jestem na 608 miejscu.

Zbieg jest całkiem przyjemny, chociaż miejscami ścieżka wąska i sznur ludzi, więc ciężko wyprzedać. Dolatuję do kolejnego dużego punku żywieniowego na 50 km. Przed wejściem na punkt kontrola sprzętu – trzeba pokazać czołówkę, telefon i kurtkę. Minęło ok 7,5 h od startu, czyli jest 1:30 nad ranem. Póki co jest fajnie. Coś jem i lecę dalej, przede mną kolejne duże podejście (kolejne 10 km i ok 1000 m w pionie) do przełęczy Col de la Segine, gdzie opuszczamy Francję i przenosimy się do Włoch. Za przełęczą jest jeszcze jedna hopka (niby tylko 300 m w pionie, ale nachylenie 19%)i z niej dosyć długi, stromy i nieprzyjemny zbieg po luźnych kamieniach do punktu na 67 km. Tu pojawiają się u mnie pierwsze oznaki kryzysu. Odpoczywam chwilę dłużej na punkcie, jem, piję i ruszam dalej. W miarę krótkie, ale strome podejście na Arrete du Mr Favre idzie mi bardzo mozolnie. Na pocieszenie zaczyna świtać, więc ukazują się piękne widoki, nastrój się trochę poprawia. Zaczyna się zbieg do Courmayeur, gdzie znajduje kolejny duży punkt żywieniowy oraz przepak. To tylko 9 km i 1250 m deniwelacji, w tym praktycznie pionowa końcówka ( ͡° ͜ʖ ͡°) W dół jeszcze jako tako mi się leci, więc cisnę, ale do Courmayeur wpadam zmęczony. Jest 8 rano, 14 godzin w trasie. Próbuję jeść, ale mam jakoś ściśnięty żołądek, żarcie słabo wchodzi. Czuję że nie jest najlepiej, także postanawiam się nie spieszyć, Spędzam tu ok godzinę, trochę jem, trochę odpoczywam (tracąc ponad 100 miejsc w klasyfikacji, jak potem sprawdziłem) i ruszam dalej.

Najpierw w miarę płasko, potem prawie pionowo 850 m do schroniska Bertone. Idzie wolno, do tego robi się gorąco, ale jakoś udaje mi się wyprzedzać ludzi i trochę odrabiam straty z przepaku. Następny fragment jest relatywnie płaski, miejscami można biec, więc znów trochę wyprzedam i zbiegam do punktu Arnouvaz na 98 km, to jest ostatni punkt po stronie włoskiej. Gdzieś na tym odcinku mam awarię kija, wypada mi pin który je w pozycji rozłożonej. Wizja kolejnych ponad 70 km na jednym kiju jest niezbyt zachęcająca, na szczęście na punkcie mieli srebrną taśmę z jej pomocą jakoś udaje mi się jakoś zblokować kijek, czuję się jak MacGyver. Teraz przede mną wspinaczka na przełęcz Grand Col Ferret, przez którą przebiega granica włosko-szwajcarska – niecałe 4 km i 800 m w pionie, zegarek pokazuje 18% nachylenia. Jest stromo. Do tego jest godzina 13 i słońce pięknie smaży prosto w plecy, a na podejściu nie ma ani centymetra kwadratowego cienia. Podchodzę niecałe 2 godziny, następnie 10 km zbieg do punku La Fouly po stronie szwajcarskiej, to jest na 112 km. W 2019 roku tu się właśnie wycofałem. Teraz dobiegłem również w średnim stanie. Brak energii, czwórki zniszczone zbiegiem i ogólny brak entuzjazmu. Chwilę siedzę w punkcie i niezbyt chętnie wychodzę na dotychczas nie znaną mi część trasy. Najpierw kolejne 10 km falującego zbiegu, a potem podejście do punktu Champex-Lac na 126 km.

Tu zaczyna się mój największy kryzys. Podejście ma tylko ok 500 m w pionie, ale ciągnie się w nieskończoność. Nie mam siły, jestem bardzo głodny, ale batony zupełnie nie wchodzą, wciskam w siebie na siłę. Kiedy już myślę że jestem na szczycie i zaraz będzie punkt (tak sugeruje zegarek), jacyś ludzie mówią mi że jeszcze kilometr. Szlag mnie trafia, mam zupełnie dosyć. Docieram do punktu z poważnym zamiarem zrezygnowania z dalszego biegu. Po namyśle uznaję, że skoro i tak rozważam rezygnację, to najpierw sobie odpocznę, a potem zobaczę. Jest około godziny 19:00, jestem w trasie już 25 godzin, ale mam mnóstwo czasu do limitu (na tym punkcie limit był do 2:30 w nocy). Jem coś, piję dużo herbaty, siedzę i odpoczywam. To jest jeden z większych punktów i jest możliwość przespania się, jest osobny ogrzewany namiot z materacami i kocami, postanawiam skorzystać i kładę się na 30 min. Potem znów jedzenie i herbata, do tego tabletka kofeiny. Chyba pomaga. Na punkcie spędzam 2 godziny.

Stąd do mety jest już tylko ok 45 km i niecałe 3000 m w pionie, ostatnie 3 górki po 800-900 m każda. Plan mam taki: atakuję pierwszą hopkę i zobaczę jak będzie. Jeśli będzie dramatycznie, wycofam się na kolejnym punkcie. Jeśli będzie ok, napieram dalej. Postój w Champex-Lac kosztował mnie ok 200 pozycji w klasyfikacji, ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia, teraz jest tylko próba ukończenia. Jest około godziny 21:00 i jest już ciemno, więc odpalam czołówkę i wychodzę na trasę. Noc jest relatywnie ciepła, co też trochę pomaga. Najpierw jest kilka km delikatnego zbiegu drogą szutrową, mi to pasuje, dzięki czemu mogę się ponownie rozruszać po długim postoju. Jestem trochę zaskoczony, że w tym miejscu praktycznie wszyscy maszerują. Ja biegnę, więc ciągle wyprzedzam ludzi, co jest zawsze trochę motywujące. Rozpoczyna się podejście. Idze ciężko, ale idzie. Podczepiam się do jakiś ludzi i mozolnie maszerujemy pod górę, milczący pochód zombie. Walczę z sennością.

Podejście zajmuje 2 długie godziny, potem dosyć nieprzyjemny kamienisty zbieg. Większość schodzi, ale ja trochę odżywam i zaczynam zbiegać - potem sprawdzam że na tym odcinku minąłem w sumie 60 osób. Docieram do kolejnego punktu, w miejscowości Trient, to jest na 142 km. Jest ok 1 w nocy, 31 godzin w trasie i w sumie czuję się nie najgorzej, jak na okoliczności, więc decyzja że napieram dalej. Na podejściu pod kolejną hopkę (kolejne 800 m w pionie, średnie nachylenie 19%) spotykam znajomego, z którym mijam się mniej więcej od połowy biegu, dzięki rozmowie podejście tak bardzo się nie dłuży. Znajomy ma problem ze zbieganiem, więc rozstajemy się na szczycie, a ja lecę. Zbieg jest nawet przyjemny, ale wokół praktycznie wszyscy maszerują, więc znów mijam 40 osób i wpadam do kolejnego punktu w miejscowości Vallorcine na 153 km. Jestem z powrotem we Francji. Została ostatnia hopka, już wiem że się uda i starczy sił. Jest 5 rano, limit na mecie jest do godziny 16:30, także zupełnie nie jestem zagrożony. Najpierw 4 km łagodnego podejścia, potem 700 m w pionie na 3 kilometrach do miejsca zwanego La Tête Aux Vents. Zaczyna się wschód słońca, widoki są niesamowite, wokół zielono, a słońce podświetla ośnieżone szczyty i lodowce na drugim planie. Stąd już tylko z górki.

Ostatnie 10 km zbiegu, na początku 2-3 km mocno technicznie, więc praktycznie idę a nie biegnę, bo w nogach już nie ma siły na trudne zbiegi, a potem znany mi fragment trasy, gdzie kilka dni wcześniej robiliśmy rekonesans. Zbiegam koślawo, ale biegnę i łykam jeszcze kilkanaście osób. Wpadam do Chamonix, gdzie już czekają na mnie znajomi i towarzyszą mi do mety. Najpierw kilometr wzdłuż rzeki, potem kilometr deptakiem. Jest ok 9 rano, więc już trochę ludzi na mieście, siedzą w kawiarniach, wszyscy dopingują i biją brawo. Jest fantastycznie. Udało się.

Oficjalny czas: 39 godzin, 17 minut i 15 sekund, miejsce 779 na ok 2600 startujących (z tego ponad 800 nie ukończyło, czyli było ponad 30% DNFów). Przeżyłem ten łomot bez większych strat, nie zrobił mi się nawet ani jeden bąbel na stopach, jedynie buty niespodziewanie trochę obtarły mnie w okolicach kostek, ale nic dramatycznego (chyba mi trochę spuchły stopy, dlatego zaczęło obcierać). Oczywiście ogólne zmęczenie jest, jestem trochę poobijany, ale spodziewałem się że będzie gorzej. Zastanawiałem się nad przyczyną mojego kryzysu i prawdopodobnie za mało jadłem w pierwszej części trasy. Jak napisał Kilian w podsumowaniu swojego startu: Eat, eat and eat more. A ultratrail is an eating challenge while running and hiking on nice places.

Od strony organizacyjnej ten bieg to majstersztyk. Na wszystkich punktach woda (gazowana i zwykła), izo, cola, zupa (tzn rosół/bulion z makaronem lub ryżem – bardzo dobrze mi wchodził, bo ciepły i nie słodki), kawa, herbata, arbuzy, pomarańcze, ciasta, pieczywo, sery, wędliny, krakersy i inne przekąski. Wszystkie punkty były w budynkach lub dużych namiotach, więc osłonione od wiatru/deszczu/słońca, niektóre (zwłaszcza te nocne) dodatkowo dogrzewane dmuchawami, były ławki i stoły, toalety, itp. Po prostu pełen wypas. Na większych punktach medycy i/lub fizjoterapeuci gotowi pomasować, otejpować, opatrzyć pęcherze, otarcia, itp. Przynajmniej 3 punkty miały dodatkowo osobne pomieszczenia/namioty z łóżkami lub materacami, gdzie można było się przespać. Punkty kontrolne na szczytach/przełęczach stawiają helikopterami. Mają rozmach ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Najbardziej niesamowita jest jednak atmosfera. Oczywiście nie jest to impreza kameralna, są tłumy. Ale są to tłumy z całego świata, wszyscy bardzo pozytywni. Chyba nikt mnie jeszcze nigdy na żadnym biegu tak nie dopingował. Nieważne czy jesteś na początku stawki, czy walczysz o zmieszczenie się w limicie.

Mam nadzieję że ktoś dotrwał do końca tej ściany tekstu ( ͡° ͜ʖ ͡°)

#bieganie #sztafeta #biegigorskie #biegajzwykopem #chwalesie #raindogwdrodze
Rain_Dog - 192 329,01 - 175,74 = 192 153,27

Przegiołem co? 

Bieg był długi, wię...

źródło: comment_1661923333MnJkRzX3neUGNYMawEXZ8c.jpg

Pobierz
  • 103
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@Rain_Dog: Mirku! ()gratulacje!
powiedz ty mi, jak należy uzbierać pkty w pomniejszych zawodach (np. w Polsce czy innych krajach), by móc w ogóle myśleć o rejestracji na imprezy z cyklu UTMB lub podobne? nie jest tak, że są trailowe zawody, z jakaś licencja i ich ukończenie daje pkty do klasyfikacji? możesz przybliżyć trochę temat, lub rzucić jakimś linkiem?
@FishyGuy: Dzięki :) zwykle wygląda to mnie więcej tak:
- wtorek: trening bardziej siłowy, jakieś podbiegi, skipy, schody, itp, zwykle około 12-15 km razem z rozgrzewką i schłodzeniem
- czwartek: trening bardziej szybkościowy: jakieś interwały, kilometrówki, dwójki, co tam mi trener zapoda, zwykle też ok 12-15 km razem z rozgrzewką i schłodzeniem
- sobota: spokojne rozbieganie zwykle 10-15 km, czasami dorzucam jeszcze do tego 10 x 200m
- niedziela: długie wybieganie,