Wpis z mikrobloga

#studia #magister #magisterka
Ukończyłem w końcu studia na PWr, poza samą obroną magisterki, bo to dopiero w połowie września. Praca złożona, choć na przedłużonym terminie z powodów zdrowotnych (dobrze, że w e-pacjent ostała się notka z prywatnej wizyty u psychiatry i kod ICD-10 bo bym nie dostał przedłużenia). Absolutna masakra, nigdy więcej, po co mi to było. Brak nowoczesnych technik nauczania, marnowanie czasu na rzeczy przestarzałe i zbędne, a zakuwanie na pamięć i recytowanie co do joty strony A4 na informatyce, by zdać ustny to zapamiętam do końca życia. 1/3 kadry do wymiany, bo to są ludzie, którzy nie nadają się do pracy z innymi osobami. Jak ich bardzo potrzeba do badań, to zamknijcie w katedrach i zamurujcie, niech sobie pracują sami, skoro mają problem ze studentami. Uwalanie za literówki, czy krzywe kreski relacji w accessie (tutaj pewnie osoby z PWr wiedzą o kogo chodzi z infy ( ͡° ͜ʖ ͡°)). Są też świetni prowadzący i ich zapamiętam i będę miło wspominał, jednak ich fatalni koledzy górują swoją fatalnością. Oczywiście kilku prowadzących, żywych memów, bo ciężko ich określić inaczej. Proponowane tematy magisterek niezwiązane ze specjalizacją, bo czemu nie. Nieszanowanie czasu i zdrowia studenta, bo ten może #!$%@?ć, a na uwagę, że chyba trochę przesada z terminem i zadaniem usłyszeliśmy, że przecież możemy nie spać. Długi czas wprowadzania jakichkolwiek zmian w programie, a na moim wydziale jakikolwiek konflikt z niektórymi pracownikami był z góry przegrany, bo nepotyzm i kolesiostwo. 6 semestr inżynierki, studenci siedzący po 100-120 godzin tygodniowo nad zajęciami i zadaniami. Dzięki Bodu za pandemię, bo jakbym miał jeszcze dojeżdżać na uczelnię to bym w ogóle musiał nie spać. Sporo osób w trakcie tego semestru zrezygnowało bo nie dali rady i skończyli na terapiach. Zarciki niektórych profesorów też lepiej pominąć.
Nauczyłem się też sporo fakt, jednak to nauka podczas wykonywania projektów, a nie z wykładów. Pomijając oczywiście rzeczy matematyczne, czy elektroniczne. Choć niektóre wykłady na 5.5 zaliczało się przychodzeniem na nie o 7:30. Tyle pamiętam, że coś o gradientach było na tym, bo wykład nie związany bezpośrednio z ćwiczeniami, a te znowu nie związane z labami. Oczywiście można było zdać jako tako na 3.0 olewając się, ale poszedłem na studia, a nie chlanie i imprezowanie.

Jednocześnie uczelnia dała mi wiele, 2-3 załamania nerwowe, stany depresyjne, chroniczne zmęczenie, deprawacja snu, nadwyrężony kręgosłup oraz inne problemy ortopedyczne, wypalenie frajdy z programowania, została co najwyżej pasja do wypłaty z tej roboty. No ale dzięki statusowi studenta łatwiej znaleźć pierwszą robotę by odbyć praktyki, a potem jakoś się to kręci do przodu w karierze. Dodatkowe kursy finansowane prze UE to też spoko rzecz, kto chciał do mógł robić Prince 2 za darmochę, ja akurat skończyłem z dyplomem z komunikacji interpersonalnej. Jednak nie zrealizowałem najważniejszego celu studiów (według jednego z profesorów), czyli znalezienia drugiej połówki, chyba pora skusić się na ofertę fb i ich portalu randkowego. Studenci to znowu inna bajka niż kadra, raczej wszyscy przyjaźni/neutralni. Osoby irytujące to ułamek, ale też są. Poznane kontakty i możliwości to też spora zaleta studiów.

Czy studia inf. są potrzebne do pracy w inf.? Odwieczne pytanie. Jeżeli ktoś tak jak ja, uznał, że idzie na poważnie w infe dopiero w 2 klasie liceum, a wcześniej tylko tak losowo sobie programował, to studia to sposób na wejście w ten świat. Ponad połowa studentów na pierwszym roku nawet linijki kodu nie napisała w życiu i pierwszy semestr to ekstra przyśpieszony kurs podstaw plus matma. Jednak osoby, które od lat się uczyły programować też przychodzą na studia. Po papier, bo ten głupi papier otwiera bardzo szeroko drzwi do kariery. Choć magister nie do końca jest jakoś potrzebny, ale uznałem, że jak robię to przecierpię i skończę to raz, a dobrze, może nie potrzebnie. Jednocześnie studia pozwalają zapoznać się z rzeczami około IT, zarządzanie, planowanie, projektowanie, architektury, struktury danych, przeklęty UML, elektronika. Raczej na żadnym bootcampie nikomu nie karzą programować drzew czerwono-czarnych, bo pewnie nawet o istnieniu czegoś takiego nie wspominają. Samouki też raczej zajmują się samym skillem programowania, a nie zarządzaniem, czy projektami w UML. Przetyrali mnie przez kilkanaście języków programowania i innych technologii: Java, C++, C#, Asembler, Scala, Ocaml, Android SDK, SQL, Oracle, MySQL, obróbka grafiki, filmów i dźwięku, Blender, kto trafił miał webówkę, kto trafił miał Kotlina, paradygmat funkcyjny, Unity, Godot, Python, Machine Learning w wielu wydaniach, gry na webówce. Zabawa kabelkami, programowanie układów scalonych i microprocesorów, komunikacja między microprocesorami i więcej i więcej.

Podsumowując, jak chce się coś ze studiów wyciągnąć to trzeba się napracować, a także zmierzyć z całym nieudolnym systemem i ludźmi różnego rodzaju. Od wspaniałych, przyjaznych i prostudenckich, przez zwykłych neutralnych, po skończone wredoty (co by gorzej nie powiedzieć). Dla chętnych jest masa dodatkowych możliwości, jednak to wymaga dać od siebie i chcieć.

Ale w końcu koniec, teraz tylko pół roku/rok naprawiania własnego zdrowia fizycznego i psychicznego i powrót do wagi sprzed pandemii.

ʕʔ