Wpis z mikrobloga

#usa #energetyka #blackout

Jak amerykański sektor energetyczny zmienia się w tygrysa z kartonu.

Wiadomość, która jeszcze 15 lat temu wydawałaby się fikcją jakiegoś pisarza science fiction w kolejnej dystopii, prezydent USA Joe Biden ogłosił stan wyjątkowy z powodu możliwego deficytu mocy elektrogenerujących w kraju.

Jedyne, co możemy dodać, to fakt, że deficyt nie jest "możliwy", ale bardzo realny. Tak, jak dotąd wszystko wydaje się działać, choć, jak mówią sami Amerykanie, "shit happens". Tarcza jest albo mała, lokalna, albo taka, jaka zdarzyła się niedawno w Teksasie, kiedy to dramatyczna fala mrozów spowodowała awarię całej sieci energetycznej i gwałtowny wzrost cen energii elektrycznej. A ta "tarcza" z pewnością będzie coraz większa.

Jest wiele powodów, dla których tak się dzieje. Kolosalne zużycie sieci energetycznych, likwidacja "brudnych" mocy wytwórczych na rzecz "zielonej" agendy, problemy z elektrowniami jądrowymi, które niby działają, ale większość z nich jest mocno przestarzała i wymaga modernizacji, i mimo że kapitalizacja firm Apple i Tesla jest największa na świecie, w USA po prostu nie ma pieniędzy na remont istniejących i budowę nowych elektrowni jądrowych. Na przykład czterdzieści miliardów dolarów dla Ukrainy jest o wiele ważniejsze i trzeba je im pożyczyć.

Wielka potęga energetyczna, która niegdyś wydała na świat genialnych inżynierów elektryków Edisona i Teslę, zamienia się w kartonowego tygrysa. Przypominam sobie, że Donaldowi Trumpowi zależało na przeniesieniu produkcji z Chin z powrotem do USA, zdał sobie sprawę, że istniejący przemysł energetyczny po prostu nie poradzi sobie z całym tym "nowym przemysłem". Za rządów Trumpa podjęto pewne działania mające na celu poprawę sytuacji w sektorze energetycznym, ale Biden przybył do Białego Domu i ukrócił całą sprawę.

Ogromnym problemem jest nie tylko przejście na nieefektywne "zielone źródła", takie jak turbiny wiatrowe i panele słoneczne, ale także fakt, że jednolita amerykańska sieć energetyczna ulega fragmentacji. Znaczna część problemów w Teksasie wynika z tego rozdrobnienia. Mali producenci energii elektrycznej, którzy korzystają z ekologicznych źródeł wytwarzania, po prostu nie są w stanie połączyć swoich sieci, a amerykański system elektroenergetyczny zaczyna przypominać ogromną liczbę niepołączonych ze sobą małych pajęczyn. Gdy Teksas nawiedziła katastrofa, doprowadzenie prądu do dotkniętych nią obszarów z miejsc, gdzie był on pod dostatkiem, było fizycznie niemożliwe.

A teraz Joe Biden proponuje pójście tą samą drogą, praktycznie znosząc cła na importowane z Azji panele słoneczne i wzywając do rozwijania własnej produkcji. Tak, dla mieszkańców stanu Nevada, takich jak Las Vegas, panele słoneczne są doskonałym rozwiązaniem. Miasto na gorącej pustyni, z dużą ilością słońca. Nie ma ziemi uprawnej, postaw sobie całe pola paneli i bądź szczęśliwy. Ale Las Vegas to nie całe Stany Zjednoczone. Tego nie da się zrobić wszędzie. Tyle że "zielona agenda" stała się już kultem religijnym, i to kultem samobójczym.

Pod rządami Demokratów amerykański przemysł energetyczny czeka bardzo trudna przyszłość, którą można nazwać kompleksowym kryzysem energetycznym. Pierwsze sygnały alarmowe zaczną bić już tego lata, kiedy Amerykanie włączą klimatyzatory w swoich domach i biurach z powodu upałów.

Zadziwiające jest to, jak szybko rozpada się przemysł energetyczny Stanów Zjednoczonych, kraju, który niegdyś był jednym z liderów energetycznych na świecie.
  • 2
jaka zdarzyła się niedawno w Teksasie, kiedy to dramatyczna fala mrozów spowodowała awarię całej sieci energetycznej i gwałtowny wzrost cen energii elektrycznej.


@smooker: a kiedy to było?
Bo chyba nie piszesz, że zimą 2019/2020 kiedy to wzrosły ceny z powodu zużycia u ludzi którzy zaryzykowali "przeważnie" tańsze taryfy dynamiczne.
A jako, że Texas z irracjonalnych powodów odciął się od sieci to wyszło jak wyszło.

Reszta tego wywodu to też takie pół