Wpis z mikrobloga

#smiecizglowy epizod 69

Siedzę sobie na kwarantannie i jest fajnie.

Mimo dwóch lat pandemicznej rzeczywistości ani razu nie poszedłem na kwarantannę. Broniłem się przed tym, jeśli była taka możliwość to omijałem procedury i jakimś cudem przez dwa lata nie udało mi się wylądować na kwarantannie.

Jednak w ostatnim czasie zostałem do tego zmuszony. Miałem wybór i nie był on taki prosty i wybierając zamknięcie w domu, autentycznie czułem wyrzuty sumienia jakbym zrobił coś złego, zwłaszcza że żadnych objawów nie mam i czułem się dobrze. Siedziało mi z tyłu głowy, że mam obowiązki, mniej kasy, a miesiąc był ciężki przez sytuacje losowe. Rodzina mnie potrzebuje etc. Dużo rzeczy zwaliło się na nas w ciągu zaledwie tygodnia, a potem wylądowaliśmy na przymusowej kwarantannie.

Teraz nie żałuję decyzji, chociaż kto wie, może przyjdzie czas, że tak będzie. Odczuwam spokój jakiego nie odczuwałem od kilku lat. Szczerze? Jedyny taki okres, gdzie byłem naprawdę spokojny i czułem się dobrze, był gdy wylądowałem w psychiatryku i w końcu wszystko mogłem mieć w dupie i ktoś inny się mną zajmował, a ja tylko czytałem, rysowałem, układałem puzzle i siedziałem na telefonie. Zero obowiązków, zero zobowiązań. Spokój, cisza.

Na kwarantannie odczuwam to samo. Mogę robić na co mam ochotę i nie przejmuję się niczym. Obowiązkami, pomocą dla rodziny etc. Jestem zamknięty w domu i nie mogę wyjść. Tyle! Razem z dziewczyną siedzimy, gramy, czytamy i czasem mnie najdzie by coś napisać. Zapasy jedzenia mamy i sobie podjadamy co jest w lodówce i co zdążyliśmy kupić zanim daliśmy się zamknąć. Śpimy do południa, chodzimy spać po północy. W końcu po długim czasie mamy czas dla siebie i możemy go spędzać jak chcemy nie obawiając się katastrofy.

Jeśli cokolwiek się wydarzy, albo ma wydarzyć to nie mamy na to wpływu. Po prostu siedzimy sobie wygodnie nie przejmując się tym.

Drugi raz osiągnąłem taki spokój i jestem zadowolony, mimo że ten okres nie będzie trwał wiecznie i czeka mnie powrót do smutnej rzeczywistości, gdzie pracuję tam gdzie się nie spełniam i zużywam wszystkie moje siły. Gdzie kasa szczęścia nie daje, bo zawsze jest jej mało. Gdzie ciągła presja i świadomość, że mam dużo na głowie mnie niszczy. Gdzie doba jest za krótka i zawsze trzeba z czegoś zrezygnować. Czy to z hobby, czy to z rodziny, czy to ze snu.

Czy mam wyrzuty, bo gospodarka pada? Pracowałem jak tylko mogłem przez te dwa lata, a nie mam pieniędzy za trzy miesiące pracy, musiałem brać kredyt i szukać nowej pracy. Musiałem odwiedzić kilka okropnych spelun, zanim trafiłem do w miarę normalnej pracy. I co mam z tego trudu? Nic!

Biorę leki na depresję. Jestem wiecznie zmęczony, podirytowany i zestresowany. Kłócę się częściej z rodziną i czuję jak dziadzieje. Nie mam czasu i siły na rzeczy, które mi sprawiają radość. Stałem się robotem, który ciągle musi wykonywać zadania by przeżyć. Nawet urlopy i dni wolne nie dawały mi satysfakcji, bo w naszym kraju traktuje się to jak przerwa w etacie, żeby iść na drugi. I czasami to nawet się nie ma wyjścia.

Sytuacja ekonomiczna nie pomaga i nawet gdy uda mi się coś odłożyć to mam tylko świadomość, że zaraz to stracę. Nic mnie nie czeka, a 40 lat jeszcze takiej pracy, wcale mnie nie pociesza.

Rzuciłem palenie, ale to nie pomogło, mimo że to było uczucie jakbym wstrzymywał pęcherz cały dzień, tylko po to, żeby poczuć ulgę gdy w końcu go opróżnię to jednak zajmowało mnie to w pewnym stopniu. Teraz nawet nie mam tego. Po prostu bierna egzystencja by dożyć kolejnego dnia, dotrwać do kolejnego wolnego, żeby potem zająć tak sobie grafik, że mogę tylko sobie obiecać, że za miesiąc to jednak się wyśpię, a za miesiąc pada auto, ból zęba, albo dziewczyna ląduje w szpitalu. Obiecuję sobie wtedy, że przynajmniej w połowie marca się wyśpię. Potem pada mi odporność od jedzenia byle czego i małej ilości snu i znowu leżę chory w łóżku i nie jestem w stanie nic zrobić oprócz spania całe dnie, żeby po skończonym l4, które dostanę na max 3 dni, bo przecież oprócz koronki to ludzie na nic nie chorują, więc 39 stopni gorączki, bóle mięśni etc. Nic nie znaczą jeśli test masz negatywny.

Nie zazdroszczę neetowcom, ja siedząc w domu na czyimś utrzymaniu i ciągłym słuchaniu jaki jestem beznadziejny to tylko się dobijałem i miałem ciągłe wyrzuty i mimo że siedziałem na dupie to ten czas nie był relaksujący, ani nie poświęcałem go na swoje hobby. Tęsknie jedynie za brakiem zobowiązań i że mogłem żyć minimalistycznie jedząc w kółko to samo, byle bym miał gdzie spać, co jeść i ewentualnie pograć w tibię na 15 letnim komputerze. Czytać spiracone książki, chodzić na spacery, jeździć na rowerze i nie obiecywać sobie, że to będzie ostatni miesiąc jak muszę zacisnąć pasa, żeby w końcu móc mieć swobodę, odłożyć na wakacje, albo naprawić mój 15 letni komputer, bo zaraz nawet grać nie będę mógł.

Jeśli mam czegoś neetowcom zazdrościć to jedynie tego, że potrafią mieć #!$%@? i sobie pasożytują na kimś. Ja czuję z tego powodu wyrzuty, chociaż może oni też. Tylko o tym nie myślą. Tak jak większość społeczeństwa w większości sytuacji. Trzeba dbać o swoją dupę i się nie dawać.

Przestać czuć wyrzuty, bo się nie poszło do pracy, przestać czuć wyrzuty, bo się wzięło chorobowe, przestać czuć wyrzuty, bo ktoś na ciebie liczy, a ty nie dajesz rady.

Mam jeszcze tydzień kwarantanny i będę się lenił jak to tylko możliwe!

#koronawirus #kwarantanna #neet
Garztam - #smiecizglowy epizod 69

Siedzę sobie na kwarantannie i jest fajnie.

M...

źródło: comment_1643378347g14abFZmQHzENRv5G6LT09.jpg

Pobierz
  • 9