Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
#kryptowaluty #opowiadania #scific #sience #bitcoin

Poniższe opowiadanie zostało spisane na podstawie mojego snu, który mną trochę wstrząsnął.
Nie za bardzo znam strony gdzie można publikować opowiadania z tematyką sci-fic, więc jeśli ktoś zna takie strony to zapodajcie moje opowiadanie jako "anonim z wypoku", wolno kopiować, powielać, itp. Dzięki!

OPOWIADANIE

Budze się rano, a przynajmniej tak mi zdaje, że to ta pora dnia. Ranek... czyli ten czas gdy pracowici i odpowiedzialni ludzie, mający rodziny, dobrą prace... to oni właśnie wstają do pracy. Otóż, nie. Jest 13:20. Nic dziwnego, że nie mam pracy, a moje życie to większy bałan niż ten co mam w pokoju.

Wczoraj był trudny dzień a raczej noc. Bitcoin buja się w kanale 30-40K od miesiąca. Liczyłem, że w nocy zrobimy podejście do 40K... a może i nawet przebijemy. Mógłbym się wtedy w końcu wyspać porządnie pierwszy raz od pół roku... Ciężko mi wstać. Moja poranna rutyna to otwarcie laptopa i przegląd rynku. Generalnie to... wyceny, poziomy wsparcia, opory, kanały, trójkąty mnie już kompletnie nie interesują... od miesiąca już tak nie analizuje. I prawie nie oglądam już naciągaczy z jutuba. Mam to wszystko w dupie. Liczy się tylko to by w końcu bessa się skończyła. W ostatni miesiąc pracy wziąłem wielką pożyczkę by kupić bitcoiny i wiele innych shitów. Shitami przestałem się już interesować... nie ma czym. Leżą na samym dnie albo nadal spadają. Przy mojej stracie to już nie ma znaczenia nawet jak spadną do zera. Dla mnie liczy się już tylko bitcoin. A dzisiaj nawet na niego nie mam siły patrzeć.

Przy pierwszej próbie wstania z łóżka przypomniałem sobie jak wyglądała moja noc... wykresy i piwo. Za dużo piwa. Chyba się upiłem, na siedząco najłatwiej. Nic nie jadłem. Ból głowy jest olbrzymi. I do tego te hałasy na klatce schodowej. Tam się chyba ktoś wyprowadza, ale hałasują coś za bardzo i do tego krzyczą... Nie wiem do której siedziałem nad wykresami. Pamiętam tylko, że było już jasno. Dobra, trzeba się jakoś pozbierać. Otwieram oczy, ale powieki mam tak zlepione, że ledwo widze. Zaczynam swoją rutynę. Punkt pierwszy: wziąć laptopa i sprawdzić wyceny. Punkt drugi: ...co ja pieprze? moja perspektywa na życie kończy się na punkcie pierwszym... no do czasu, tzn. póki bitcoin nie odbije. Już tylko to się liczy.

Jestem gotów na kolejny strzał w twarz. Ilekroć sprawdzam z rana ceny krypto to tak się właśnie czuje. Włączam laptopa, odświeżam trading-view. Nawet nie wiem z której giełdy mam wyceny, i czy to spot czy kontrakty. Nie ma to przecież znaczenia, przynajmniej dla mniej. Wiem tyle, że to BTC. Udało mi się otworzyć jedno oko szerzej. Widzę dziwny wykres. Wszystkie świeczki takie małe, zupłnie płaskie i w górnej cześci wykresu, a ostatnia czerwona z góry do samego dołu. "Niedobrze" myślę sobie, pewnie przebiliśmy wsparcie na 30K i poleciał niżej. Ale nie panikuje, bo sądze, że zostawiłem wykres na "minutówce" (każda świeczka to jedna minuta), albo jakiejś "sekundówce". Przy takiej sklali zakres wykresu jest bardzo mały, a więc przy nagłym tąpnięciu tak ten wykres może wyglądać nawet jeśli spadki nie są katastroficzne. Na jedno oko nawet nie widzę legendy osi Y, czyli... tych napisów przy poziomych kreskach: 31000$, 30000$, itd., a liczba oznaczająca ostanią cenę za szybko dla mnie skacze - odzwyczaiłem się na nią patrzeć.

Ale to czego się właśnie dowiedziałem, czyli, że jest źle skłania mnie do tego bym się obudził na dobre. "Dobra, jak źle jest?" - mówie do siebie, przyciągając laptopa do siebie i siadając na łóżku. Coś jest nie tak. "Po ile był BTC wczoraj?" - myślę. Odświeżam stronę, to samo. #!$%@?. 200$ / BTCUSD. Nie no, coś im się pojechało. Nie ma opcji. To jakiś błąd na pewno. Serce bije szybciej. Sprawde jeszcze raz, może to 200K, że niby tysiące. #!$%@? tam. Jest jak byk 200$ za bitcoina. Sprawdzam wykres godzinowy, dniowy... przy tygodniowym dostaje prawie zawału serca. No jak wół: piękny wykres od 2012 roku i załamanie jedną świecą do samej gleby. O nie, nie, nie... NIE! To na pewno jest jakiś błąd.

Krzycze "Sprawdzić giełdy!" - olśnienie. Sprawdzam: binance, coinbase, bitfinex, kraken... #!$%@? mać! Wszystko leży. I to nie że nie ma handlu, tylko nie ma strony "503 - service unavailable". Nie jest dobrze. "Agregatory!" - coingecko, coinmarketcap. Dobra, ostatni jeszcze działa. #!$%@?! to prawda. Wszystko jak widzę -99%. "Ja #!$%@?... Nawet stable? Ale co jest? Dlaczego?... #!$%@? nas na tetherze!". To nie może być prawda, nie wierze. Wiedziałem, że z tetherem to lipa i nas wszystkich skończą ci skamerzy...

Ogarniam się. Chce się położyć na podłodze i rozpłakać, ale ciekawość jednak zwycięża by znaleźć i przeczytać tę spodziewaną przeze mnie informację, że #!$%@? nas wszystkich na krypto... na tetherze. Dziwne, niektóre strony nie działają. Z ciekawości lub z przypadku włączam notowania giełdowe. O #!$%@?! Złoto po $40K, srebro po $3K od uncji. Futures na indeksy giełdy w stanach... -90%!!! "O ja #!$%@?! Co jest #!$%@?!?" Rynek krypto #!$%@?ł cały system czy jak? Poszło jak lawina? O co tu chodzi?

Kątem oka łapie wzrokiem telefon. Mruga lampka. Były jakieś telefony, które przespałem. Sprawdzam. "36 nieodebranych połączeń". Od różnych ludzi, moich bliskich i znajomych. To trochę niezwykłe, bo niektórzy dzwonili po 7 razy. Dobra, oddzwaniam po kolei. Przy pierszwej próbie "sieć niedostępna". Próbuje dalej, i kolejne numery. Ciągle to samo. Ale to chyba dobrze, bo czy ja chcę teraz z nimi rozmawiać? Każdy będzie mi prawił kazania na temat inwestycji w kryptowaluty, nie chce tego teraz wysłuchiwać. Chyba niekoniecznie chce mi się z nimi teraz rozmawiać. Może dobrze, że sieć komórkowa nawaliła...

Nie trafiło jeszcze do mnie to co się wydarzyło... przede wszystkim z moimi pieniędzmi... pożyczonymi z banku pieniędzmi. Idę na poranną toaletę. Zdaje sobie sprawę, że jestem bardzo głodny. Pizzy nie zamówie, bo sieć ma awarię. Wychodząc z łazienki spoglądam na dyskont zaa oknem, co bym mógł zrobić zakupy, bo lodówka pusta. Kupa ludzi, mnóstwo samochodów. Jacyś ludzie szarpią się o towar i to już przed wyjściem ze sklepu. Jezu... dlaczego oni zawsze robią jakieś gówno-promocje gdy ja chcę coś zjeść! Spoglądam jeszcze raz. Tam się naprawde kotłują. Niektórzy się nawet biją. Ja #!$%@?... co te promocje robią z ludzi. "Eh... mnie chyba niestety też to czeka... będe się bił o parówki z tektury w promocji, tańsze o 20gr. Ja #!$%@?...". Powoli dociera do mnie co się wydarzyło, co mnie spotkało... ciężko mi się oddycha. Może zawał? Byłby wybawieniam...

Siadam przy biurku biorę laptopa. Dobra, muszę chociaż sprawdzić co się w zasadzie wydarzyło a później... niech się dzieje co chce... Jestem w takim stanie, że mam już wszystko gdzieś. Może to jakaś wojna czy coś? Sprawdzam strony z info... niektóre nie działają, a inne mają informacje z wczoraj. Hm... dziwne. Dobra trafiam na coś. Wielki czerwony napis: "Koniec świata! mamy 3 godziny do końca świata!". Co? Jaja sobie robią czy co? Dolar upadł czy co? Klikam i czytam (wielkie czerwone napisy):
- "Putin: jeśli amerykanie odpalą, my również, celem są miasta w USA."
- "Chiny - brak rokowań! Pomimo starań, brak kontaktu i stanowiska Pekinu!"
- "Chiński dyplomata: amerykanie wiedzieli miesiąc temu!"

Nie wiem dlaczego, ale te nagłówki mnie jakoś uspokajają. Nie wiem co się stało i nie powinienem tak myśleć, ale świadomość, że nie tylko ja jestem w dupie napawa mnie lekkim optymizmem. Choć może nie do końca tak czuje, myślę, że po prostu będę miał na co zwalić swoje niepowodzenia inwestycyjne. Czyli niejako jestem rozgrzeszony. Ha! to dobre...

Ok, ale o co tu chodzi? Żyje na tym świecie już tyle lat, wojne znam tylko ze szkoły. W zasadzie nie dopuszczam myśli, że coś poza moimi problemami, jak np spłatą pożyczki, może mnie się cokolwiek więcej stać... Zrobie kawe. Trzeba się rozchodzić. Głodny jak cholera spoglądam przez okno na dyskont. Tam się ludzie już na serio biją. Jakaś banda właśnie napadła na sklep. Nie wchodzili przez drzwi tylko wybili okna kijami. #!$%@?. Co tu się dzieje. Jakiś facet ze strzelbą strzelił właśnie do innego gościa a ten upadł na beton i się nie rusza!!! #!$%@? mać!

Rzucam kawe. Biegne do laptopa. Bezsilność przeradza się w strach. Wertuje wszystko co leci, a raczej tylko te serwisy, które jeszcze działają. Czytam... czytam. 10 minut przyspieszonego czytania i wiem że już jestem maksymalnie trzeźwy. Ja #!$%@?. Wielki meteor ma pieprznąć w ziemię za 2 godziny w okolicach południa Włoch. Większy niż ten z epoki dinozaurów. Wszyscy się kłócą czyja to wina dlaczego wcześniej tego "obiektu NEO" nie znaleziono, itp. Ponoć szedł od strony słońca i dlatego. Ale prawdziwa kłótnia jest o to, że jak on pieprznie to rozwali "płaszcz zmiemii", czyli że lawa zapali całą ziemię i wszyscy jesteśmy w dupie. Amerykenie chcą posłać atomówki, które go rozwalą. Mniejsze meteoryty uderzą w całą półkule i straty będą większe, ale może nie rozwali płasza zmiemii i szanse na przeżycie jakiejś garstki ludzi w bunkrach większe. Meteor, a być może jeszcze wojna atomowa na chwilę przed... Ja #!$%@?.

Mój problem z kryptowalutami i pożyczką... rozwiązał się. Wiem, że to dziwne, ale czuje ulge. Przez 10 kolejnych sekund śmieje się do lustra jak klaun i ngle przestaje. Myśle, że... zrobie kawe. Nie ma prądu, nie ma internetu. Ile to było 3? 2 godziny? To chyba za niedługo? Nie! Zaraz! To info sprzed godziny może dwóch. Meteor już być może jebnął i fala wyrywająca płaszcz Zmiemii już idzie. Co mogę zrobić?! No chyba już niewiele. Mieszkam w bloku. Nie chce zgninąć sam. Jechać to już nie ma gdzie, bo wszyscy pewnie w drodze i korki. Pożegnać się nie ma jak, bo sieć komórkowa nie działa. Zbieram się i idę do piwnicy. Otwieram drzwi do korytarza skrytek lokatorskich. Jestem w szoku...

Tam jest pełno ludzi! Nie wymyśliłem sobie tego, internety nie kłamały! To prawda. Wchodzę przepycham się. Mijam gównie strasze osoby, ale są i młode rodziny. Matki tulą swoje dzieci, ojcowie mają w oczach przerażanie i bezsilność. To głupio zabrzmi, ale ja nie uczestnicze w ich emocjach. Nie płacze. Nie rozumiem tego uczucia by martwić się o swoje dzieci. Idę. Szukam małego okienka by przy nim stanąć. Odwracam się w stronę tego okienka i patrzę na "świat". Jakiś starszy pan, którego wcześniej minąłem zwraca mi uwagę: "To najgorsze miejsce proszę Pana, tylko starzy tu są, młodzi schronili się za ścianami nośnymi. Tam większa szansa. Tutaj to pewna śmierć. ...Na pewno chce Pan tu być?"

Stoje i myślę. Nie oddzywam się. Kilka lat w krypto i innych spekulacjach. Ostatecznie tylko zawód, stres, no i ta pożyczka na koniec. Jeśli ktoś gdzieś tam u góry (lub na dole) zapyta mnie co osiągnąłem w życiu, to co ja mu powiem? A jak spyta co robiłem? Odpowiem... patrzyłem się 16 godzin na dobe przez 7 dni w tygodniu na wykresy... nierzadko po pijaku. To moje "osiągnięcie". No wstyd mi poprostu... Odrwacam się do starszego Pana i mówie:

"Tak, to jest właściwe miejsce dla mnie".

THE END.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #60d7d836687918000a21650e
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Eugeniusz_Zua
Doceń mój czas włożony w projekt i przekaż darowiznę
  • 8
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@AnonimoweMirkoWyznania:
Dobre, ale myślę, że nie trzeba meteorytu ani końca świata, żeby bitcoin kiedyś osiągnął tą wartość. Z drugiej strony jak światu zostaną dwie godziny istnienia, to i tak nikt nie będzie się zajmował krypto, giełdy zawieszą notowania, więc cena niewiele się zmieni. Największą wartością będzie broń i amunicja, która umożliwi dłuższe przeżycie jeżeli będą nadal warunki do życia po wszystkim.
  • Odpowiedz