Wpis z mikrobloga

via Rowerowy Równik Skrypt
  • 68
333 967 + 511 = 334 478

Maraton podróżnika 2021.
Tym razem trasa maratonu miała biec przez podkarpackie pogórza i Bieszczady, więc oczywistym było, że nie mogę tego przegapić. Start i meta w Dylągówce, warianty trasy to 300 i 500 km z limitami czasowymi. Ja jadę ten drugi, czyli dokładnie 511 km i ponad 6000m w pionie.
Star odbywał się co 5 minut w grupach, ja ruszam o 8.35. Jest fajnie, już jest ciepło a będzie jeszcze lepiej, ale w nocy spodziewane jest przejście frontu z opadami deszczu i porywistym wiatrem po froncie, wspaniale ( ͡° ͜ʖ ͡°) Zaraz po starcie zaliczamy kilka górek, akurat na rozgrzewkę. Przed Pruchnikiem mijamy się z zawodnikami z wariantu 300km - oni startowali godzinę wcześniej. Za Pruchnikiem koniec górek na pewien czas, kierujemy się w stronę Radymna, a dalej odbijamy na południe w stronę Medyki. Mimo chwilami wiatru w mordę jedzie się całkiem dobrze, aż nawet za dobrze, średnia jest - jak na mnie - konkretna i stwierdzam, że muszę trochę zwolnić, bo tym tempem pozostałych 400 km to nie przejadę. Mijamy Medykę, objeżdżamy Przemyśl i kierujemy się z powrotem na górki, na Kalwarię Pacławską - wg mnie jeden z trudniejszych (a może nawet najtrudniejszy) podjazdów na trasie - maksymalne nachylenie przekracza 17%. Podjazd idzie całkiem gładko, na górze uzupełniam płyny i jadę dalej, przez puste Pogórze Przemyskie i Góry Sanocko-Turczańskie. Tu jest kolejny z trudniejszych podjazdów, czyli pod Rezerwat Chwaniów w stronę Ropienki, ale nagrodą jest elegancki zjazd.
Dojeżdżam do Olszanicy, gdzie robię sobie krótką przerwę na uzupełnienie płynów i szamę. W międzyczasie mija mnie trzech zawodników. Ruszam i ja i jedziemy sobie wojewódzką w stronę Ustrzyk. Po kilku minutach mija nas radiowóz, zawraca na najbliższej zatoczce i po kolei nas zatrzymuje w celu kontroli trzeźwości, w ramach akcji trzeźwy rowerzysta w weekend czy coś takiego xD Fajnie, kolejne minuty w plecy. Panowie okazali się niezwykłymi służbistami, mimo że się dowiedzieli od nas że jedziemy w maratonie i to na czas, to twardo obstawali przy swoim - a wiecie, ile czasem trwa sprawdzenie dokumentów, wprowadzenie ich do systemu...
Dalej lecimy przez zatłoczony Polańczyk i Solinę w stronę Bieszczadów. W Cisnej robię sobie dłuższy postój na naleśniki i herbatę. Z rozmów w knajpce słyszę, że w kraju ulewy, wichury, samochody w rowach itp. Rzucam okiem na radar i wnioskuję, że front złapie mnie prawdopodobnie w okolicy serpentyn w Górach Słonnych, czyli chyba najgorszym miejscu. Najwyższy punkt trasy, czyli serpentyny Cisna - Baligród wchodzą gładko, lubię tędy jeździć. Lecę teraz w stronę Leska, ale nie główną DW893, tylko za Baligrodem odbijam w stronę Kalnicy i dalej na Tarnawę Górą. Swoją drogą polecam ten fragment, ruch tu jest minimalny. Jeszcze jedna hopka i jestem za Leskiem, przerwa na hotdoga. W międzyczasie zrobiło się ciemno i zaczyna padać - a właśnie przede mną podjazd na Słonne. No nic, ubieram kurtałkę i jadę. Kurtka jak i lampki są pożyczone awaryjnie - zbieg okoliczności niełagodzących sprawił, że nie mogłem mieć swoich. Jadę powoli, bo deszcz szybko paruje i chwilami nie widać nawierzchni. Póki co pada umiarkowanie, więc nie jest źle - tak dojeżdżam do Załuża i rozpoczynam podjazd na Słonne. Sam podjazd jest naprawdę spoko - nachylenie jest jest jakoś specjalnie duże, za dnia są fajne widoki. Dojeżdżam na szczyt, zatrzymuję się, że poprawić mocowanie lampki i się zaczęło - opady z levelu umiarkowane chwilami silne przeszły na silne chwilami napierd*lające. Jakoś zjeżdżam z tych serpentyn, na dole w Tyrawie obijamy na Mrzygłód - tutaj jest stary rozpieprzony asfalt, na którym luzuje mi się uchwyt na lampkę. Chwilę z tym walczę, ale nie ma sensu, wkurzony jeszcze na tę sytuację toczę się chwilę w totalnej zlewie i zajeżdżam pod pierwszy napotkany przystanek. Po chwili dołącza do mnie inny zawodnik i tak sobie chwilę siedzimy obserwując, jak woda powoli zalewa i nasz przystanek. Rzucam okiem na radar i wnioskuję, że za kilkanaście minut opady powinny znów zmienić level na umiarkowane. Chwilę później ruszamy, ja zostaję z tyłu, bo jadę tylko z czołówką, a nawierzchnia wciąż nie wzbudzała zaufania.
Przekraczam San i teraz kierunek na Brzozów. Deszcz zszedł na kolejny level, czyli słaby do chwilami mocnego - ot typowy burzowy opad. Oczywiście mi już było wszystko jedno, wszystko było mokre. Teraz do gamy zjawisk pogodowych dołączył kolejny, czyli w mordewind - niestety wiadomo było, że po froncie wiatr zmieni kierunek na północno-zachodni, czyli dokładnie ten, w stronę którego jechaliśmy. Dojeżdżam do Brzozowa, tam na Orlenie zatrzymywał się chyba każdy zawodnik - można się było trochę wysuszyć, zjeść, niektórzy chyba drzemali. Szybki hotdog, kawusia i ruszam. Jadę z innym zawodnikiem, który ma porządną latarkę i świeci dużo lepiej niz mojej bieda-czołówka. Wjeżdżamy na serpentyny w Izdebkach i tu łapie nas - jak się okazuje - już ostatnia ulewa, później będzie tylko wiatr.
Gdzieś przed Strzyżowem w końcu robi się jasno, można więc przyspieszyć. Pogórze Strzyżowskie to niemal ostatnie górki, chociaż konkretne. Kilka podjazdów, zjazdów i lecimy w stronę Rzeszowa, który objedziemy naokoło. Tu chwilami wiatr wieje w plecy, więc korzystam z tego i mknę na Łańcut, za którymi ostatnie dwie hopki i jestem na mecie w Dylągówce z czasem 24h 51min. Celowałem w czas poniżej 24h - na pewno wpłynęła na to pogoda, która w nocy i rano bardzo mocno mnie (i całą resztę) spowolniła. Ogólnie super impreza, polecam wszystkim :)

#rowerowyrownik #kwadraty #500km #400km #rower #gravel

Skrypt | Statystyki
szkarlatny_leon - 333 967 + 511 = 334 478

Maraton podróżnika 2021.
Tym razem tras...

źródło: comment_1623671783gExtPu489okiIDu3EcJN40.jpg

Pobierz
  • 3
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

via Wykop Mobilny (Android)
  • 2
@szkarlatny_leon: heh, kwintesencja tego portalu. Człowiek się natyra 500km po konkretnych górkach, a zero docenienia. Brawo tym bardziej, że to częściowo moje tereny i wiem, że potrafią dać w dupę.
  • Odpowiedz