Wpis z mikrobloga

Dasz Wiarę? Odc. 64, w którym bijemy się o teologiczne prawdy (i to nie tylko w przenośni).

Myśląc o kształtowaniu się doktryny chrześcijańskiej na soborach ekumenicznych, możemy mieć przed oczyma ważkie debaty prowadzone przez pobożnych mędrców. Zgromadzeni słuchają ich uczonych słów i po cichu modlą się o roztropność... No dobra, poniosło mnie. Mało kto myśli o soborach, zwłaszcza, że często nie wie, że miały one miejsce, a doktryna była przedmiotem ostrych sporów. Soborowa rzeczywistość potrafiła być daleka od wyżej opisanej. Głośniejsza, pełna oskarżeń o herezję, politycznych nacisków, wyzwisk i przemocy.

#!$%@?ąc już od tego, na ile uprawnione były uchwały (przedmiot sporu wśród badaczy, wyznawców i fanów teorii spiskowych), to samo zjawisko jest trudne do zrozumienia dla współczesnych Europejczyków i Anglosasów. Zeświecczony mózg nie widzi przepaści między Maryją-Matką Bożą, a Maryją-Matką Chrystusa. Nawet, jak widzi, to nie jest to dlań powód do przemocy. “Każdy wierzy tak, jak uważa! Przecież chodzi o naśladowanie Jezusa, bycie dobrym, prawda?”. Zdaniem biskupów z Nicei sprawy mają się jednak inaczej:

Ktokolwiek chce być zbawiony, przede wszystkim potrzeba, aby wyznawał katolicką [powszechną] wiarę. Której jeśliby kto nie zachował całej i nienaruszonej, ten niewątpliwie zginie na wieki. [...] Ta jest wiara katolicka [powszechna]*, której jeżeli kto wiernie i mocno nie wyznaje, zbawiony być nie może.


Większość religii w starożytności nie skupiała się na doktrynalnej czystości. Chrześcijaństwo przez długi czas także było pluralistyczne. Oczywiście, spierano się i dyskutowano, ale nie mordowano. Ewentualnych wyjaśnień procesu narzucania “ortodoksji” i eliminowania nonkonformistów jest wiele, ale nie o tym mamy mówić. W tym przydługim wstępie chodziło o zwrócenie uwagi, że chrześcijaństwo przełomu epok uzależniało zbawienie od doktrynalnej czystości. To poniekąd wyjaśnia, dlaczego w pewnym momencie użycie przymusu i przemocy stało się nie tylko dopuszczalne, ale nawet zalecane.

Heretycy zostaną przecież potępieni/zniszczeni. Bóg na sądzie powie “No… Symeonie, kochałeś mnie i byłeś wzorem cnót, ale niestety nieprawidłowo wierzyłeś w substancję Ducha Świętego więc spędzisz całą wieczność w piekle. Następny!”. Patrząc w ten sposób prześladowanie heretyka, czy nawet egzekucja herezjarchy, są dobre. Przymus i przemoc mogą doprowadzić do nawrócenia i ocalenia od niekończącej się męki w życiu wiecznym. OK, skoro już ustaliliśmy, że ci, co wierzą źle, skończą marnie, to wiemy, że warto wierzyć poprawnie. Powstaje jednak pytanie — kto lub co ma o tym decydować?

Ktoś powie: “Pismo Święte”. Problem w tym, że Pismo można bardzo różnie rozumieć. Papież? Tu z kolei problemem było to, że ówczesny świat chrześcijański miał inne zdanie. Biskup Rzymu, jako jeden z patriarchów, miał olbrzymi autorytet i był bezapelacyjnie najważniejszym biskupem Zachodniej części Imperium, ale… no właśnie, Zachodniej. Sercem Imperium, i areną teologicznych sporów, był tymczasem znacznie bardziej ludny, bogaty i mocniej schrystianizowany Wschód. Prawda jest taka, że nie istniał wówczas powszechnie uznany sposób rozstrzygania sporów.

W praktyce wyglądało to tak, że cesarze rzymscy widzieli tarcia między zwolennikami różnych opcji. Jako boży pomazańcy, troszczyli się o zbawienie poddanych (tak przynajmniej głosiła państwowa propaganda) i zwoływali zgromadzenia aby zakończyć kontrowersje. Miało to także praktyczny wymiar — różne partie były szczególnie popularne w różnych prowincjach. Pozwolenie na rozłam było więc potencjalnym zagrożeniem dla jedności politycznej. Różniące się grupy, egzystujące obok siebie, były zaś zagrożeniem dla stabilności. Sobór, bo tak nazwano owo zgromadzenie, wcale nie oznaczał końca problemów.

Nie istniały jasne reguły co do, tego kto może wziąć udział. Nie istniały także zasady co do tego, od jakiej liczby zgromadzonych orzeczenia soboru były wiążące. Nie wiadomo było także, kto ma ostatnie słowo, gdyby nie udało się osiągnąć konsensusu. Nie było też powszechnie przyjętego kryterium porozumienia. Zwykła większość? Kwalifikowana? Miażdżąca? A czemu nie 100%? Ponadto — sobór był często ratyfikowany przez cesarza, co dawało różnym partiom kolejną okazję do gry wpływów (zwłaszcza, że cesarze nie istnieli w próżni, a ich środowisko było często podzielone i umoczone w te spory).

Drzewiej, w historii pisanej przez Kościoły, nie było mowy o żadnym “ustalaniu ortodoksji”. Sobór, kierowany przez wolę bożą, zaledwie ją formalizował. Ortodoksja została dana raz na zawsze Apostołom przez Chrystusa, a oni przekazali ją (w niezmienionej formie) biskupim następcom. Sobór tylko potwierdzał prawdy i przestrzegł przed heretykami. Spojrzenie świeckich historyków jest jednak nieco inne — powszechnie przyjmuje się, że wiele ze ścierających się poglądów było równie/podobne stare i powszechne. Spór był zatem autentyczny, a ortodoksja bywała wypracowywana w myśl “co zostanie uchwalone i się przyjmie to będzie”.

Poza wyżej opisanymi czynnikami atmosferę podkręcały też fakt, że chrześcijańskie od niedawna imperium nie wiedziało, gdzie wyznaczyć granicę z instytucjonalnym Kościołem. Niektórzy uważali, że oto nadchodzi nowa era w której Bóg dokona radykalnej transformacji społeczeństwa. Wyrażało się to na przykład w ruchu monastycznym, który głosił, że chrześcijaństwo zasadza się na odrzuceniu “świata” i ascetyzmie. Mnisi szybko stali się bohaterami zbiorowej wyobraźni i lokalnymi autorytetami. Ludzie potrafili bardziej liczyć się ze zdaniem swoich “świętych mężów” czy biskupów niż administracji. Niektórzy liderzy religijni byli w zasadzie władcami.

Ówczesnych aleksandryjskich papieży określa się mianem “faraonów”, bo w praktyce to oni rządzili rzymskim Egiptem, ustawiając gubernatorów do kąta. Siła biskupów nie zasadzała się tylko na duchowym autorytecie czy działalności charytatywnej. Kościół potrafił mieć swoje “ramię zbrojne” w postaci mnichów. Duża liczba fanatycznie wierzących mężczyzn w sile wieku brzmi jak przepis na problemy. Monastycy czasem nie różnili się za wiele od gangów. Biskupi wykorzystywali to, posyłając mnisze bandy na np. krytykującego go radnego czy skąpego, bogatego kupca. Skąd brała się jednak ta skłonność do przemocy?

Często mówi się, że religie budują społeczeństwa, ale to działa też w drugą stronę (kto wie czy nie bardziej). Społeczeństwa bliskowschodnie były (niektóre nadal są) zafiksowane na specyficznie rozumianym honorze. Powinnością szanującego się członka rodu jest krwawe mszczenie się na sąsiadach za historyczne krzywdy oraz obrona personalnego honoru. Ktoś obciął Cię z góry na dół i pogardliwie się uśmiechnął? Przecież on jest z klanu Symeonitów, z sąsiedniej wioski! Jego kuzynka jest żoną Jakuba z rodu Jakubów a dziadek wujka Jakuba, Efrem, wyłupił kiedyś oko bratankowi kuzynki babci za przyglądanie się córkom na targu!!! ZABIJ!

Oczywiście, ludzie Kościoła mieli odrzucać świeckie sprawy. Nawet gdy udawało im się to zrobić, to swoją lojalność i przynależność często przenosili na religię. Na marginesie — taki na przykład Jenkins uważa, że to mogło być źródłem interpretacji krzyżowej śmierci Chrystusa jako przebłagalnej ofiary. Współczesnym może być ciężko zrozumieć, czemu zadośćuczynieniem za czyny (grzechy ludzi) jest śmierć niewinnego Chrystusa. Tymczasem w społeczeństwie, w którym zamordowanie/ciężkie pobicie nastolatka za występek dokonany przez jakiegoś kuzyna brata prababci wujka “aby sprawiedliwości stało się zadość”, było to jak najbardziej sensowne.

Jeśli wyznawcy uważają przemoc za normalną rzecz, to fakt, że używają jej także w konfliktach religijnych, przestaje dziwić. Ponadto, ludzie bijący za wierzenia niekoniecznie byli teologami. Teologia często była sztandarem, jeszcze jednym powodem żeby nie lubić “onych”. Kibice Celticu nie zaczytują się w dziełach Akwinaty, ale odwołują się do katolicyzmu, podobnie jak Rangersi do protestantyzmu. Ciekawostka —w Konstantynopolu konflikt chrystologiczny też miał kibicowski smaczek. Widzowie wyścigów na hipodromie dzielili się na frakcje Zielonych i Niebieskich, które ścierały się ze sobą. W swoim czasie Zieloni opowiedzieli się za monofizytyzmem a Niebiescy za diofizytyzmem.

Jakie dokładniej były kontrowersje i ich przebieg? O tym opowiemy sobie w kolejnych odcinkach.

#daszwiare #chrzescijanstwo #religia #gruparatowaniapoziomu #ciekawostki #zainteresowania #ciekawostkihistoryczne
  • 11
Źródła:
1. John Philip Jenkins, "The Heart of the Matter" w "Jesus Wars"
Link do bloga dorzucę jak go zupgrejduje i postawię na nowo

*katolicki w znaczniu powszechny. Chodzi tutaj o kościół Cesarstwa Rzymskiego, który potem rozpadł się na miafizycki i diofizycki. W diofizyckim doszło później do kolejnego rozpadu na ten uważający papieża za głowę ziemskiego kościoła i ten uważający papieża za max "pierwszego wśród równych". To właśnie ten pierwszy mamy zazwyczaj
@niedoszly_andrzej:

Heretycy zostaną przecież potępieni/zniszczeni. Bóg na sądzie powie “No… Symeonie, kochałeś mnie i byłeś wzorem cnót, ale niestety nieprawidłowo wierzyłeś w substancję Ducha Świętego więc spędzisz całą wieczność w piekle. Następny!”. Patrząc w ten sposób prześladowanie heretyka, czy nawet egzekucja herezjarchy, są dobre. Przymus i przemoc mogą doprowadzić do nawrócenia i ocalenia od niekończącej się męki w życiu wiecznym. OK, skoro już ustaliliśmy, że ci, co wierzą źle, skończą marnie,
Kościół potrafił mieć swoje “ramię zbrojne” w postaci mnichów. Duża liczba fanatycznie wierzących mężczyzn w sile wieku brzmi jak przepis na problemy. Monastycy czasem nie różnili się za wiele od gangów. Biskupi wykorzystywali to, posyłając mnisze bandy na np. krytykującego go radnego czy skąpego, bogatego kupca.


@niedoszly_andrzej: Ano, bodaj najbardziej dzisiaj znanym przypadkiem ich bandytyzmu jest lincz Hypatii, choć w ówczesnej Aleksandrii jej przypadek nie był niczym niezwykłym.