Wpis z mikrobloga

Znalezione na youtube w komentarzu pod doomerska muzyka:

Mój kierunek na studiach okazał się kompletnym niewypałem. Byłem niegdyś na kierunku zwanym "grafiką komputerową" który ową grafikę miał tylko w nazwie. Kolosalna część zajęć opierała się na różnych zajęciach związanych głównie z matematyką (której z resztą nie znoszę),
kolejną częścią było programowanie a grafika oscylowała może w nieszczęsnych 5% tej całości. Zrezygnowałem z nich po zaliczeniu pierwszego roku, a moja rodzicielka do teraz nie potrafi mi wybaczyć tego i nie rozumie jak mogłem rzucić studia na swoim kierunku, zwłaszcza gdy jakoś tam dawałem sobie radę.
Warto tu wspomnieć o dwóch kwestiach, po co poszedłem na te studia i czego się po nich spodziewałem. Przede wszystkim chcę powiedzieć że nie chciałem iść na żadną uczelnie, a słowo "studia" nie występowało w moich planach na przyszłość. Moim planem było zebranie pieniędzy, uczęszczanie na kursy i samokształcenie się w tym, ponieważ
wiem, że przyszłego potencjalnego pracodawcę obchodziłoby wyłącznie moje portfolio, nie zaś papierek ze szkoły. Swojego czasu byłem całkiem niezły w rysowaniu, może nie był to realizm jednak byłem z tego wszystkiego dumny. A czego się po owych studiach spodziewałem? Cóż... może inspiracji? Może tego, że spotkam tam jakiś ludzi którzy mają podobne zainteresowania i będę w stanie jakoś przeboleć te cztery lata na uczelni...

Po skończonym roku i złożonej rezygnacji postanowiłem zebrać pieniądze i wyjechać za granicę, popracować, usamodzielnić się, może nawet tam pójść na studia które rzeczywiście wyglądałyby tak jak tego chciałem. Po zebraniu wystarczającej zdawałoby się kwoty i wyjeździe utrzymałem się tam kilka miesięcy, jednak seria losowych zdarzeń solidnie mnie przybiła. Mowa tu chociażby o karze jaką musiałem zapłacić za studia w trakcie pobytu zagranicą, czekanie na odpowiednie odpowiednie dokumenty, problem ze znalezieniem roboty. Poza tym była jeszcze pewna dziewczyna która była dla mnie jedynym oparciem i gdzieś w głębi czułem że we mnie wierzy, po czym jakiś czas po wyjeździe uznała mnie za bezużyteczną kuleczkę gówna. Wiem, dla wielu może się to wydać problemem błahym, niemalże dziecinnym, jednak zawsze byłem nieco "wycofaną" osobą, więc zwykle trzymałem się gdzieś na uboczu czy to w szkole czy w normalnym życiu, przez co nie miałem zbyt wielu znajomych. Po konieczności powrotu do kraju chciałem znowu zebrać pieniądze, tym razem kwotę zadowalającą moje oczekiwania i spróbować ponownie swoich sił z wyjazdem, uparłem się, podjąłem decyzję i trzeba się z tym zmierzyć. Jednak już w Polsce dowiedziałem się o wyniszczonym u mnie organizmie i małym bonusie nazywanym potocznie rakiem płuc. Wprawdzie nie był on w jakimś zaawansowanym stanie, z tego co wiem mogłaby wystarczyć krótka terapia i wycięcie kawałka płuca, w najgorszym razie całego póki nie ma przerzutów... jednak... stwierdziłem że mam dość, nie podjąłem się leczenia, jednak wciąż robię swoje i czekam na moment, aż w końcu skończy się moje przedstawienie i zejdę ze sceny na własnych warunkach.

Nie była to decyzja spowodowana wyłącznie porażką za granicą... cała ta otoczka ma dość długą historię ciągnącą się kilka długich lat wstecz. Długo by opisywać to wszystko, a nie piszę tego po to aby przedstawić swoją autobiografię. Jednak jeśli ktoś dotarł do tego momentu, to może przeczyta i resztę i postara się zrozumieć moją decyzję.
Dzieciństwo jakie miałem nie różniło się zbytnio od tego innych osób, byłem zwyczajnym chłopczykiem z rodzinką i jakoś parłem do przodu. Od czasów mniej więcej gimnazjalnych (może nieco wcześniej) zaczęły się piętrzyć problemy. Wpierw pijąca matka, gdzie atmosfera w domu była istnym koszmarem a ja wracając każdego dnia do domu zastanawiałem się czy w ogóle będe miał do czego wracać. Potem jeszcze znalezienie liściku pożegnalnego i jej próba samobójcza (uratowało ją to, że znalazłem wcześniej ten liścik i znalazłem ją jak próbowała sobie przeciąż tętnice w udzie. Dziecko do cholery 13-15 lat znajduje swoją matkę brodzącą we krwi, NIKT do cholery nie powinien takiego czegoś w swoim życiu oglądać! Ojciec który chorował często na serce a zapieprzał jak wół w polu. Starszy brat którego musiałem ogarnąć po rozwodzie z jego żoną. Dodajmy do tego jeszcze społeczność ludzi w szkołach itd. która po prostu uważała mnie za dziwaka (przynajmniej dopóki ktoś dłużej ze mną nie porozmawiał i magicznie okazywałem się ogarniętą osobą). Dodajmy sobie jeszcze wieczną krytykę zewsząd, jak nie nazywanie mnie sierotą to jeszcze po moim wyglądzie ktoś mi musi jechać. Serio, miałem raz sytuacje gdzie moja ex będąc na ognisku jakimś tam klasowym słuchała jak nazywali ją desperatką że się z takim człowiekiem jak ja zadaje. No dobra, może nie jestem osobą grzeszącą urodą, ale nie jestem też chybaaaa osobą wyglądającą jak jakiś potwór bagienny z deformacjami i innymi cudami na kiju.

A teraz obraz obecny. Chłopaczek w wieku no, niedługo do 23 dobije który jedzie na lekach żeby móc w jakikolwiek sposób funkcjonować, pracujący praktycznie 7 dni w tygodniu i jednym powodem żeby wracać do swoich czterech ścian są szczury którymi się opiekuje. Nie mam już nawet do kogo gęby otworzyć czy chociaż popisać co tam ciekawego się wydarzyło. Jestem tu póki co chyba tylko ze względu na zwierzęta którym nie chce skopać życia tak jak zrobiłem to sobie. Zabawne, bo doszło nawet do momentu gdzie przestałem w jakikolwiek sposób o siebie dbać. Nie mówię tu oczywiście o higienie, jednak przestałem dbać o włosy i w efekcie teraz jestem człekiem z blond włosami do ramion i niedbałym zarostem, a nie mam najzwyczajniej sił żeby się czymkolwiek innym zajmować niż zwierzętami i pracą gdzie desperacko potrzebuje pieniędzy.
Jeśli drogi czytelniku dotarłeś do końca to życzę Ci, abyś osiągnął postawione przez siebie cele i żył tak, aby niczego nie żałować. Żaden człowiek nie zasługuje na wieczne życie w nieszczęściu. Nie poddawaj się i nie skop sobie życia jak ja.