Wpis z mikrobloga

Nareszcie mogę podzielić się moja relacją z #mirkowyzwanie , panie i panowie, przedstawiam wam książkę:
Pierre Charras „Dziewiętnaście sekund” – recenzja i opis. Uwaga, spoilery (chociaż i tak pewnie nikt nie będzie chciał tej książki czytać XD).

Zacznijmy od kilku słów wstępu. Gdy trafiłam w bibliotece do działu z literaturą francuską, to miałam takie „o tak, wygryw, literatura francuska jest superancka”. OTÓŻ NIE TYM RAZEM (tu wstaw mem reakcyjny ze Sznukiem, prowadzącym 1z10). Nie. Tym razem los pokarał mnie literaturą ‘piękną’ – a przynajmniej tak twierdzi internet. Gdy zobaczyłam tytuł „Dziewiętnaście sekund”, odwróciłam od razu książkę, żeby przeczytać kawałek opisu:

„Sandrine i Gabriel są razem od dwudziestu pięciu lat, lecz oboje wiedzą, że ich związek stopniowo się wypala. Dają sobie ostatnią szansę, wymyślając pewną grę. Umawiają się na decydujące spotkanie w paryskim metrze. On będzie czekał na peronie, ona przyjedzie pociągiem o godzinie 17.43. Jeśli nie przyjedzie, to będzie znak, że się rozstają.”


O nie. Romansidło.

Dalszy ciąg opisu wzbudził we mnie jednak nadzieję, że w pewnej chwili metro zaliczy glebę a Sandrine wywali się i umrze, co dodałoby trochę akcji książce:

„Za dziewiętnaście sekund wyczekiwany pociąg wyłoni się z tunelu i wjedzie na stację. Zaczyna się bezlitosne odliczanie. Już niedługo Gabriel dowie się, jaka zapadła decyzja. Ale w ciągu tych chwil może zdarzyć się COŚ, czego nikt nie przewidział. I będzie to dopiero początek brutalnego, nieodwracalnego dramatu...”


Z tą pozytywną myślą, wypożyczyłam książkę i niedługo później zabrałam się do czytania.

No więc tak. Mamy Sandrine i Gabriela. Wieloletnia para, która – jak się dowiadujemy czytając książkę – z biegiem lat traci sobą nawzajem zainteresowanie i decyduje się na spotkanie w metrze. A właściwie nie w zwykłym metrze, to byłoby zbyt mainstreamowe, tylko w RER - Réseau express régional, która jest siecią ekspresową, niezależną od normalnego metra.

No i nasz Gabriel, przejęty sytuacją, siedzi w metrze i gapi się na tory, czekając na swoją Sandrine. W międzyczasie mamy długi monolog wewnętrzny bohatera, który zastanawia się nawet czy nie rzucić się pod pociąg, żeby wyprzedzić „śmierć”, która i tak nastąpi jeżeli ich związek się rozpadnie. Dowiadujemy się że Sandrine ma jechać w trzecim wagonie metra o uroczej nazwie „ZEUS”. Bohater komentuje to w taki sposób, że tylko konwój niebiański może zwrócić mu partnerkę/dziewczynę czy jak zwał tak zwał, więc Zeus, jako mityczny bóg nieba i piorunów nadaje się idealnie.

Dobra, przewińmy jego gadanie. Lecimy do godziny 17:43. Jedzie pociąg metra ZEUS.

Gabriel spogląda na pociąg i widzi że – uwaga, niespodziewany zwrot akcji – Sandrine nie siedzi w trzecim wagonie, tylko w drugim. Zgroza. I to schowana za mężczyzną w żółtej kurtce. Żółtej kurtce, czaicie. Gabriel przejął się jeszcze bardziej niż ja, dlatego nagle ma flashbacki o swojej matce. Daruję wam historię z jej i jej męża życia.
W kolejnych rozdziałach, których nazwy przedstawiają kolejne sekundy z tytułowych dziewiętnastu, przechodzimy raz po razie do historii z perspektywy Sandrine i Gabriela, naprzemiennie.

Okazuje się, że Sandrine niby jednak kocha Gabriela, ale nie chce z nim być, mimo że trochę chce #logikarozowychpaskow i przyjechała metrem tylko dlatego żeby sobie zobaczyć Gabriela ostatni raz i upewnić się że sama nie wyjdzie na peron. Tak, ja też nie do końca rozumiem. To już wyższy poziom różowopaskizmu. Więc stanęła sobie w drugim wagonie i zasłonił ją facet w żółtej kurtce. Po cichu liczyłam, że okaże się, że szukała nowego bolca i facet w żółtym to właśnie on, ale niestety. To tylko jakiś random.

Następnie znów przechodzimy do perspektywy Gabriela.
Gabriel siedzi i patrzy na drzwi wagonu zastanawiając się czy Sandrine wyjdzie czy też nie. To wystarczy by streścić cały rozdział XD.

I znów wracamy do naszej różowej. Sandrine przestała już widzieć Gabriela przez okno i spogląda na faceta – tak, na naszego chada w żółtej kurtce! Całe szczęście, że autor nie zapomniał znowu wspomnieć, że była żółta. Okazuje się, że chad jest zestresowany i wygląda jakby chciał wybiec z wagonu a nie mógł. Sandrine patrząc na niego dostaje flashbacków i rozmyśla o tym ile facetów ją przeleciało bo Gabriel nie dawał jej wystarczającej przyjemności. Czyli nasza Sandrine to typowa puszczalska julka. To było do przewidzenia.

W kolejnym rozdziale niespodziewanie nie widzimy świata z perspektywy naszej dziwnej pary, tylko z perspektywy faceta w żółtym. Co za miła odmiana. I co się dowiadujemy od faceta w żółtym?
Że chce mu się srać.
TO jest zwrot akcji na który wszyscy czekali. Proszę państwa, nareszcie książka nabiera barw. Uwielbiam postacie drugiego planu z interesującym życiorysem.

Pisząc powyższe słowa (a często czytałam rozdział czy dwa i od razu robiłam notatki) zamknęłam laptopa i stwierdziłam, że przeczytam całą resztę książki za jednym zamachem, żeby podarować sobie szczegóły i napisać resztę bardziej ogólnie. I powiem tak. No to był dobry pomysł. Bo jak się okazało – książka z nudnej i sztampowej okazała się być całkiem niezła. I nie robię sobie teraz żartów. Dlatego reszta mojej recenzji będzie zdecydowanie się różnić. W skrócie, zostały nam przedstawione inne postaci siedzące w drugim wagonie i ich historie. Miły mężczyzna, wykładający język francuski, perwersyjny facet patrzący na kobiety w wagonie, młoda Sophie, która chciała zrobić niespodziankę swojemu chłopakowi, który miał wyjechać, ledwie zdążyła na pociąg – mężczyzna w żółtej bluzie przytrzymał jej drzwi, gdy metro miało odjeżdżać, jak również inna kobieta na której historii się nie skupiłam i Sandrine, wspomniana wcześniej.

I bum.

Bomba.

Nasz facet w żółtym wyskoczył po tym gdy przytrzymał drzwi młodej Sophie i ulotnił się, zostawiając w wagonie torbę i przewracając bluzę na drugą stronę – tam była czarna, nie rzucał się w oczy.

Co za gówniak. Wszyscy zginęli.

Co ciekawe, facet w żółtym (teraz czarnym), poszedł na spotkanie z przełożonym, który miał go zawieźć do siedziby organizacji. Na miejscu czekał na niego wykopany dół i ostra brzytwa.

Sandrine była nie do rozpoznania, rozszarpała ją bomba. Rozpoznano ją wyłącznie po znamieniu na karku.

Mężczyzna wykładający francuski został określony terrorystą, bo znaleziono go tuż obok torby, którą zostawił facet w żółtym.

Gabriel po zobaczeniu wybuchu postanowił sobie za cel ukarać terrorystę na własną rękę za zabójstwo Sandrine, przez co zabił niewinnego, młodego programistę50k, który nieszczęśliwym trafem miał żółtą marynarkę jakiś czas później.
Wystraszył się swojego czynu, owszem. Co nie zmieniło faktu, że gdy zobaczył później faceta z podobnego do tego prawdziwego w żółtym przy metrze, to rzucił się na niego, by razem trafili pod rozpędzone metro.

Koniec.

Stwierdziłam, że nie będę nic zmieniać w mojej recenzji. Nawet w jej pierwszej części. Niech będzie to pamiątką dla mnie samej po tym ciekawym doświadczeniu z tą książką. Nie wiem dlaczego tak bardzo zmieniłam zdanie o tej lekturze. Może to kwestia tego, że podeszłam do niej na śmieszkowo i gdy okazało się, że niespodziewanie zrobiło się poważniej, to jakoś do mnie to trafiło. Może kwestia szybkiego ciągu zdarzeń. Może kwestia tego, że nie spodziewałam się, że mężczyzna w żółtym będzie tak.. wyraźny? Tak czy siak – nie spodziewałam się, że to powiem, ale polecam.

Serio.

Nie będę przeglądać za bardzo co napisałam wyżej, mogą pojawić się tam nieliczne błędy konstrukcyjne czy logiczne, ale chcę to wrzucić i napisać na świeżo, bez zmian. Pod wpływem chwili.

Dające do myślenia.
8/10