Wpis z mikrobloga

Opowiem wam dzisiaj, jak kultura potrafi zaadaptować, balansować i tłumaczyć warunki środowiska naturalnego, w jakim żyjemy. Przenosimy się do Nowej Gwinei, ale pomyślcie potem o podobnych mechanizmach w europejskiej rzeczywistości.

Poznajcie Maringów - górski lud zamieszkujący Melanezję (nie Malezję, a Melanezję, tam nad Australią, kawał drogi stąd). Maringowie żyją w cyklach, które składają się głównie z 3 faz. Zaczyna się od tego, że zaziomkowane plemiona sadzą drzewko rumbin, które jest symbolem pokoju. Kiedy drzewko sobie rośnie, rośnie też plemienna gospodarka - uprawia się warzywka, owocki, a przede wszystkim hoduje świnie, które są tam otoczone kultem (traktują je jak członków rodziny, śpią z nimi, a nawet karmią prosiaczki piersią). Zaznaczmy też, że w tym okresie większość prac wykonują kobiety, mężczyźni trochę polują, ale raczej odpoczywają. Sielanka trwa zazwyczaj około 10-12 lat. W pewnym momencie świń jest już tak dużo, że zaczynają przeszkadzać, a kobiety się wkurzają, że gwinejscy janusze niewiele pomagają w robocie. Wchodzimy w fazę drugą.

Panowie stwierdzają, że no cóż, dłużej tak być nie może, one nas zaraz wykończą i nie wiadomo, czy chodzi o żony, czy o świnie. Wyznaczają terytorium plemienia i opracowują ścieżki wojenne, jakimi wkrótce pójdą. Następnie idą do lasu i wykopują drzewko pokoju, co rozpoczyna fazę kaiko, w wolnym tłumaczeniu: melanż. Przez około rok trwa taka balanga, jakiej miasteczko AGH na oczy nie widziało. Członkom rodziny złożonych z wieprzowiny oddaje się hołd poprzez pożarcie, ogrody się plądruje, trwają śpiewy i hulanki. Wszystko po to, by przodkowie byli zadowoleni i żeby przyszłe wojny przebiegły pomyślnie, więc no bardzo legitna wymówka dla zrobienia sobie cheat meal year. W pewnym momencie jednak ogarniają, że odwalili lipę, bo wszystko zjedzone, została tylko garstka świń, Peppa dogorywa na ruszcie, a kobiety grożą mężom adwokatem. Atmosfera napięta.

Wtedy jeden pan za drugim mówi “biorę dzidę i idę” (i DOSŁOWNIE z dzidą DOSŁOWNIE idzie do lasu) i tak rozpoczynamy trzecią fazę - wojnę. Naenergetyzowane po imprezie plemienne armie ruszają ustalonymi wcześniej ścieżkami w poszukiwaniu wroga, któremu czas udowodnić swoją wyższość. Tu wychodzi jednak na jaw mały trik - otóż panowie niespecjalnie chcą poświęcać życie w imię honoru wioski, więc tak ustalają między plemionami te ścieżki, żeby się raczej nie spotkać. A jak już się przypadkiem spotkają, to stają naprzeciwko siebie w szeregach, rzucają obelgami i wyzwiskami, prężą muskuły, pokazują malunki na twarzy i… w pewnym momencie któraś ekipa mówi “Okej, wygraliście, nic tu po nas”, po czym czasami ustalają jakieś porwania córek, coby pulę genową wzbogacić i chłopaki się rozchodzą. Zaznaczmy, że to chodzenie po lesie trwa nawet 2-3 miesiące, aż tyle potrzebują, żeby odpocząć od żon - dziewczyny, doceńcie, że mecz Ligi Mistrzów to tylko 90 minut.

No ale co się dzieje potem? Potem sojusznicze plemiona znowu sadzą drzewko, które oznacza, że wszelkie animozje zostały zażegnane. Dzielni, zmęczeni fighterzy wracają do domów i oznajmiają, że wygrali (przegrani też, a co, i tak nikt tego nie sprawdzi), kobiety się cieszą, panowie mogą odpocząć i znowu zaczynamy cykl od zera.

[Konrad Maring]

________________________________________________
Nasz tag: #odmienbyc

#ciekawostki plus odważę się z #gruparatowaniapoziomu

OdmienByc - Opowiem wam dzisiaj, jak kultura potrafi zaadaptować, balansować i tłumac...

źródło: comment_FZAutQ7sJy5MfSQBRylPnnQdGPcYeROT.jpg

Pobierz
  • 6
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach