Wpis z mikrobloga

Chciałybym podzielić się z wami najbardziej creepy historią z mojego życia. Nie jest to nic "mega wow", nie sprawdzi się ona jako materiał do ekranizacji ani nic w tym stylu. Po prostu opowiem wam co mnie kiedyś spotkało, i czego do dziś nie umiem wytłumaczyć. Tym bardziej, że nie jestem osobą wierzącą, nie wierzę w duchy, metafizykę ani żadne inne nadprzyrodzone zjawiska.

Było lato 2004 roku. Czas, kiedy wszędzie puszczali "Dragostea Din Tei". Chodziłem wtedy do gimnazjum, ale z racji tego że było lato - miałem wakacje.

Prowadziłem dziennik; taki zwykły zeszyt w którym opisywałem każdy dzień. Co się wydarzyło, co mnie spotkało, gdzie byłem, co robiłem itd. Moim celem było wtedy "zatrzymanie tych ulotnych chwil", bym po latach mógł wrócić do tych zapisków i przywołać wspomnienia z beztroskiego dzieciństwa.

Pewnego dnia rozładowała się bateria w zegarze nad łóżkiem. Banalna rzecz, nic nie znacząca, czasem się zdarza. Jednak tym razem było w tym coś niepokojącego. Stojące nieruchomo wskazówki zdawały się patrzeć na mnie, czułem się jakoś dziwnie niekomfortowo, mimo że to przecież nic innego jak zegar pokazujący losową, nic nie znaczącą, nieaktualną już godzinę. Gapiłem się tak przez dłuższą chwilę, bo jego tarcza nie pozwalała mi oderwać od siebie wzroku, jakby coś mi chciała powiedzieć...

Tego dnia, uzupełniając wpis w dzienniku, postanowiłem odnotować tę sytuację jednym, krótkim zdaniem. Dzięki temu mogłem zapomnieć o tym jakże dziwnym w moim odczuciu doświadczeniu.

Mijał czas...

Parę lat temu wzięło mnie na wspominki. Wtedy też przypomniałem sobie o istnieniu dziennika. Po przewaleniu stosu książek, papierów i innych rzeczy, niemal na samym dnie szafy udało mi się go odnaleźć. Miał już trochę wyblakłe kolory na okładce, a kartki wewnątrz wpadały już lekko w żółtawy odcień. Wiedziałem już, że lektura mnie pochłonie :)

Czytałem własne wpisy z rozbawieniem i dość sporym zażenowaniem (jak ja mogłem używać takiej składni w zdaniach?). Mimo wszystko jednak czytanie sprawiało mi ogromną satysfakcję i przywołało masę pozytywnych wspomnień.

Do czasu, gdy trafiłem na wpis o zegarze...

Moje ciało momentalnie pokryło się całe gęsią skórką, kopara opadła do podłogi, a w głowie pozostała tylko jedna myśl:

"#!$%@?, NIEMOŻLIWE!"

Oczywiście było to dalekie od prawdy, bo prawdopodobieństwo było równe 1 do 720. Jednak w tamtym momencie nie miało to dla mnie znaczenia, bo za bardzo skupiłem się na niechlujnie nabazgranych słowach w zeszycie.

Ich treść do dzisiaj mnie przeraża:

"O godzinie 21:37 zegar w pokoju stanął".

Niby wszystko fajnie, tylko że zeszyt był z 2004 roku, a papież zmarł w kwietniu 2005.

Przepowiednia? Czemu tak mi to nie dawało spokoju? Co takiego było w tej godzinie, że czułem wewnętrzny przymus zapisania tego w dzienniku? Jak wspomniałem nie wierzę w rzeczy nadprzyrodzone, ale tamta sytuacja pozostanie dla mnie osobistą zagadką.

-----

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego że akurat tutaj, na wykopie, gdzie powszechnie śmieszkuje się z papieża, ta historia może być powodem do żartów, jednak zapewniam że opisana sytuacja miała miejsce naprawdę.

  • 4