Wpis z mikrobloga

Wieczór piątkowy, napełniłem się już trochę weną, a dym z ćmika odgania komary, można zatem temat pociągnąć dalej.
Pierwsza Nie-Polka, to całkowity przypadek. Nawet jej nie szukałem. Ukończyła w b.ZSRR mocno zeteserowski kierunek politechniki (branża zbrojeniowa) i przyjechała w Polszu robić szkołę byle jaką i zacząć tu pracę w walucie lepszej niż wschodnia. Ja zostałem poproszony o zaprowadzenie jej do Urzędu, celem pobrania jakiś kwitów. Zwykła, grzeczność na prośbę znajomego.
Umawiam się z PNP na dany termin. Idzie. No i Ci powiem, że od razu byłem zdziwiony. Nie oszołomiony. Zdziwiony. Pamiętasz, jak pisałem o dwóch latach po PP. Poznawanych koleżanek trochę było i ta PNP była całkowicie inna. Zero tapety, zero wypacykowania, zero wlewu, zero księżniczki, uroda taka też inna. Przepraszam, nie wiem jak to określić. Żadne WOW! Taka Lidka z Czterech Pancernych, ładna, ale nie seksowna. To, że była cicha i lekko speszona to wiadomo. Obcokrajowiec, wszystko nowe. Niemniej, na tle całego mojego dwuletniego "szlamu", była miłą odmianą. Grzeczna, ciepła, ciekawa dziewczyna.
Ona polskiego znała tyle co nic, ja rosyjskiego wcale. Gadaliśmy po angielsku lub na migi. Ale gadaliśmy. Może to głupie, ale z początku serio jakoś niewytłumaczalnie podobało mi się i rozmiękczało to, że ona mówi "chljep" zamiast "chleb". Ciekawiła mnie. Zero podniecenia, zero motyli w brzuchu. Ciekawość. Po załatwieniu sprawy urzędowej, już miałem w głowie myśl, żeby jakoś jej ułatwić start w Polsce. Taki rycerz się we mnie obudził. Po spotkaniu, dawaj do księgarni. Kupiłem jakiś podręcznik kierowany specjalnie dla rosyjskojęzycznych do nauki polskiego. I dziwnym trafem (bo promocja była), kupiłem analogiczny podręcznik do nauki rosyjskiego...;)
Tutaj mały OT. Po pół roku, zacząłem gadać po rusku. Teraz gadam biegle, wtedy gadałem tak, że na Białorusi mogłem kupić słoninę i wódkę samodzielnie. Moja obserwacja: dziś mało kto z młodych #rozowepaski mówi po rusku. Jeśli jesteś #przegryw i chcesz się wybić z tłumu w na parkiecie, wyucz się i szepnij do uszka z dwa wersy obojętnie czy Puszkina, Jesenina, Wysockiego czy Lenina. 99% na bank nie zrozumie, ale jakaś część się zaciekawi heh. I nie rzucałbym tutaj takiej pseudorady od starszego kolegi tak bez powodu, ale jedna z bliższych poznanych koleżanek, przyznała mi się, że od razu wyobraziła sobie dzikiego ruska, chlającego spiryt z gołą klatą przy -40 stopniach, ze stalinem w gaciach. Zmiękła. Urzekło mnie to, rozbawiło, zapamiętałem i powtarzam.
No to jak już wiesz, że mówię teraz biegle w języku Puszkina, to domyślasz się, że znajomość z PNP rozwijała się. I może chu*owo zabrzmi, ale często na zasadzie "nie ma co robić, żeby nie siedzieć w domu, gdzieś wyskoczymy, pokaże Ci miasto". Wypełniacz. I to wyskakiwanie na miasto było ciekawe samo w sobie. Folklor maksymalny. Sukienka plus szpilki plus zółty, przeciwdeszczowy kapok zakoszony żywcem z kutra rybackiego w Jastarni. Na palcach tyle złotych pierścieni, że niektóre stawy były unieruchomione. Makijaż na matrioszkę. Nie moja stylistyka trochę ;) ale przyznaję, budziło to bardziej moją sympatię i dalej ciekawość. Trochę przegięcie było w parku, kiedy zapytała czemu ludzie karmią nieswoje kaczki chlebem, czy oni potem je i tak złapią i zjedzą? Ale ch*j tam, całokształt i tak był nieporównywanie lepszy niż 3/4 #badoo .
I po jakimś czasie odezwał się we mnie głos, który utożsamia moje sku*wienie i niemożność uczenia się na błędach. Głos, który doprowadził mnie do chwili obecnej, kiedy jestem zapijaczonym wrakiem z poje*anymi myślami w głowie. Głos, który mówił mi tak: słuchaj, siedzisz tak sam, wiesz że znaleźć wartościową dziewczynę nie jest aż tak łatwo. A czas jakoś już zacząć normalnie, statecznie żyć. Długo już siedzisz bez celu, chlasz, marnujesz się, za*ebiesz się...może by tak bardziej z ROZSĄDKU się związać, przecież fajna dziewczyna? I już Ci mówię, te rozmyślanie o "rozsądku" to była kwintesencja mojego sku*wienia. A może prościej. To była wynikowa mojej w sumie desperacji, do której nie chciałem się przyznawać. Wmówiłem sobie zakochanie. Zostaliśmy parą.
Ale jakbym chciał się lekko chociaż usprawiedliwić, to PNP dzielnie wspierała to wmawianie. Nie że specjalnie. Po prostu tak miała w genach. Śpieszę z tłumaczeniem. Zostawiasz ją w domu na 1,5 godzinki, bo zadzwonił kolega i musisz do niego wyskoczyć. Wracasz i co? A tam kurna błysk. Wymyte wszystko. Kibel, piekarnik i dwuletni kurz na szafie. Chcesz coś zjeść? Kurna trzy opcje do wyboru, a jakby było mało, to jeszcze nalepię Ci pierogów. Albo barszcz zrobię...Ja prdl, to jakaś ukryta kamera??? "taaaka żona", cytując klasyka świra.
Zdaję sobie sprawę, że jak to teraz czytasz, to sobie myślisz jakim poje*em ja byłem/jestem. Jakimi chu*owymi kategoriami ja myślałem. Masz rację, nie bronię się. Byłem maksymalnym przegrywem, żyłem w syfie, nie byłem facetem z jajami, nie mogłem się ogarnąć, więc takie "ciepło" strasznie mnie brało.
Oczywiście mimo dziur, mózg mi jakoś tam pracował i zdawałem sobie sprawę, że pierogi pierogami, ale życie jest życiem i różne historie się słyszało z koleżankami ze Wschodu. Zacząłem więc testy. Chore, nie? Gdzieś mi tam przypadkowo stówa spadła za sofę. PNP sprzątała, znalazła, oddała. OK. Karta pobytu, nie proponowałem żadnej pomocy, robiła wszystko sama. Nie służyłem zatem jako przewodnik po meandrach ustawy o cudzoziemcach. Utrzymanie materialne: też nic nie musiałem robić, ogarnęła sobie robotę w restauracji, obierała ziemniaki i myła garnki...OK. No i zaczęła studia, na które tu przyjechała. No to chora głowa podpowiedziała mi jeszcze, że na bank chce mnie złapać na dziecko i żyć z "europejskich" alimentów. Zaproponowałem więc chytrze, seks bez zabezpieczeń. Odmówiła! Ty durak, ribjonka choczesz mnie sdielat?! A propos: seks był też inny. Taki jakby z nastawieniem u niej, że chłop wraca z 12 godzinnej zmiany w fabryce czołgów T-72, zmęczony jest, to niech sobie upuści z krzyża. Ja będę leżała, a Ty dawaj! Należy Ci się, bo chłop jesteś. No i oczywiście w międzyczasie, w trakcie zmiany pozycji z misjonarskiej na misjonarską, mogę donieść pierogów. Seks nie podobał mi się.
Tak bez uczucia, wszedłem w związek z nudów/depseracji/rozsądku/sku*wienia, dla wygody. BŁĄD! Nie rób tak. "Jakoś to będzie" myślałem. No i było. Miło, fajnie, bez fajerwerków, no ale jak nie ma fajerwerków to nie ma też wielkich emocji i spin, prawda? Sobie żyłem i wmawiałem, że jest już ok, a będzie jeszcze lepiej. Wyhamowałem z imprezami, piłem jakby mniej, wywaliłem wszystkie relikty przeszłości (czyt. konta w randkowych aplikacjach), zacząłem się dokładniej czesać. I tak to trwało, aż do momentu kiedy zadzwonił do mnie Filozof...
@Canova #depresja #zwiazki #zalesie #alkoholizm #niebieskiepaski #rozstanie #seks
  • 6
  • Odpowiedz