Wpis z mikrobloga

1 977 - 1 = 1 976

Tytuł: Wszyscy na Zanzibarze
Autor: John Brunner
Gatunek: Science-fiction
★★★★★★★★★★

Ooo, co to była za książka. Niesamowita, tyle mogę napisać na wstępie. Gdybym nie nie przepadała za pisaniem długich opinii, to pewnie bym napisała tutaj coś dłuższego, ale jako że gardzę tą modą na zgrywanie intelektualistów w Sieci, bo czyta się ksionszki, to napiszę krótką notkę na temat tego, co mi się podobało. A podobało się wiele.

Już od początku powieść zachwyca. Zachwyca przede wszystkim językiem, co się niestety rzadko zdarza w tym gatunku. Wielu pisarzy uważa język za jakąś przeszkodę. Język ma być, bo jest medium przekazu treści. Nie ma być piękny, tylko przystępny i ma nie przeszkadzać. John Brunner uznał, że takie podejście to wiadro wielorybiej mierzwy (jedno z częściej pojawiających się określeń, przyzwyczajajcie się) i napisał ją językiem niełatwym, czasem ciężkim, ale równocześnie satysfakcjonującym. Jeśli się przyzwyczaicie, albo już jesteście przyzwyczajeni do książek napisanych niebanalnym stylem, to tekst będzie płynąć przed waszymi oczami.

Wszelkie trudności w pełni rekompensują neologizmy i słownictwo tego świata. Są one spójne i nie wywołują takiego wrażenia, jakie czasem towarzyszy mi podczas czytania powieści sci-fi z niższej półki, gdzie słowa tworzone na potrzeby świata wydają się nie pasować. Jak wspomniałam, w Wszyscy... świat jest spójny i wiarygodny. Nigdy nie zapomnę pewnych określeń, jak wcześniej wspomniane wiadro, dymiczacha, krwawiciel czy progen.

Spodobała mi się również konstrukcja powieści. Dzieli się ona na cztery segmenty. Mamy więc wątek główny, opowiadający o losach wiceprezesa General Technologies Normana House'a i biologa Donalda Hogana (ciągłość), poboczne epizody pokazujące życie przedstawicieli różnych grup (na zbliżeniu), wyrywki z gazet, fragmenty listów i wiadomości (świat-tu-i-teraz) oraz bardziej naukowe spojrzenia na problemy tego świata, zawierające w sobie analizy tego co się dzieje (kontekst). Te ostatnie szczególnie mi się spodobały. Do moich ulubionych należą fragmenty książek Chada Mulligana i konferencja psychologa mieszkające przez jakiś czas w bazie na księżycu. Dają do myślenia i nie pozostawiają obojętnym.

Warto powiedzieć coś o fabule. Nie jest ona prosta i nie chcę wchodzić w szczegóły, żeby nie psuć Wam zabawy w odkrywaniu jej, więc pokrótce napiszę jak wygląda rzeczywistość świata przedstawionego. Książka zaczyna się od zdania twierdzącego, że na jednego mieszkańca globu przypada mniej niż pół metra kwadratowego wyspy Zanzibar (mającej 1 666 km^kwadrat powierzchni). Głównym problemem tego świata jest więc przeludnienie. Wzrasta liczba ludzi, jest coraz mniej miejsc pracy, popularne są narkotyki, a posiadanie dzieci jest objęte restrykcyjnymi ustawami eugenicznymi. W społeczeństwie wzrasta frustracja, w dużych ośrodkach miejskich często dochodzi do ataków terrorystycznych lub incydentów z ludźmi nazywanymi wściekami. Problem próbuje się łagodzić wpływem narkotyków i mediów. W biznesie ludzie sami nie podejmują już decyzji. Każdy krok wielkiej korporacji, jaką jest GT, jest dokładnie analizowany przez super komputer znajdujący się w ich główniej siedzibie. Na dodatek na Pacyfiku trwa wojna, USA anektuje wyspy (w powieści na fladze pojawiły się dodatkowe dwie gwiazdki), a kontakt z Chinami jest bardzo napięty. Małe afrykańskie państewko Benin znajduje się pomiędzy młotem a kowadłem walki o wpływy postkolonialnych mocarstw, a prężnie rozwijający się fikcyjny kraj Yatakang w Azji ogłasza druzgocącą nowinę...

Co dalej, to już musicie sami przeczytać. Dla mnie ta powieść to jedno z największych zaskoczeń tego roku. Spodziewałam się ciężkiej książki, jak wielu ją opisuje, a zastałam bardzo przyjemną i satysfakcjonującą opowieść, która daje do myślenia.
Polecam.

#ksiazki #czytajzwykopem

#bookmeter
Pobierz
źródło: comment_0enG65RpfszrqXNLUhSo4QNUZiQsNRDW.jpg
  • 19