Wpis z mikrobloga

Wsiadam rano do autobusu. Matko. Ósma rano. Wsiadam. A ze mną wsiada 78 starszych kobiet. Na głowach mają zdobne bereciki: a to żółty, a to czerwony, mdła zieleń, pięćdziesiąt odcieni beżu. Wsiadam, a one ze mną. A w środku 344 inne kobiety w beretach i jeden pan w kaszkiecie z cielęcej skórki. Autobus stęka, podnosi się i rusza. Ale ledwo. Aż mu pot po szybach spływa.
- Przepraszam bardzo - mówię do jednej pani, która mi łokciem wierci dziurę w brzuchu. - Tak zapytam z ciekawości: dokąd pani jedzie o tej porze?
- Do domu - odpowiada. I dalej dziurę wierci. I sztuczną szczękę o palto mi wyciera.
- Do domu? O ósmej rano?
- Z melanżu wracam.
- Z melanżu? - pytam. - Z jakiego melanżu?
- Ze #!$%@?ńskiego, dzieciak. Ze #!$%@?ńskiego melanżu.
- A pani? - pytam innej.
- Ja też z melanżu wracam - odpowiada.
- Z tego samego?
- Tak. Grubo było. Nie masz pojęcia, jak grubo. Bez majtek wracam.
- I pani też z melanżu? - pytam innej babci.
- Tak - mówi kolejna babcia.
- Ja też - mówi kolejna babcia.
- Ja tak samo - mówi kolejna babcia.
I tak wszystkie, po kolei.
- A pan też z tego melanżu? - pytam dziadka w kaszkiecie ze skórki cielęcej.
- Nie, ja nie - odpowiada. - Ja dopiero jadę się #!$%@?ć.
#pasta