Wpis z mikrobloga

Hej Mirki, opiszę Wam historię, jak to wyszedłem z najgorszego okresu w moim życiu, #tfwnogf oraz roczna #depresja. W przypływie ambicji, by coś zrobić ze swoim życiem, kupiłem bilet w jedna stronę do Tajlandii za 400 zł. Przerodziło się to w 7-miesięczną wyprawę stopem po Azji i Australii, przywiozłem do domu plecak wspomnień, siatkę dolarów i piękną dziewczynę. :) To pierwszy post, opisujący początek mojej podróży. Kolejne będą pojawiały się pod tagiem #jrider

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mnóstwo osób we wpisach czy komentarzach prosiło mnie o napisanie takiej relacji. Nie wiem, czy lubicie takie historie, ale mam naturę gawędziarza, więc chętnie Wam opiszę to i owo z mojej wyprawy. Wszystkich pozostałych uprzedzam, że tekst jest długi i mało się dzieje, więc bez pretensji za zmarnowane 20 minut życia :)

W lutym zeszłego roku obroniłem inżynierkę. W wielkich bólach, po terminie, głównie dzięki olbrzymiej pomocy przyjaciół. Po roku wegatacji przeplatanej pojawianiem się na uczelni, gdy miałem do wyboru podjęcie pracy lub kontynuację studiów, perspektywa lotu znalezionego na fly4free.pl, krzyczącego wielkimi literami TAJLANDIA W JEDNĄ STRONĘ ZA 399 ZŁ! wydawała się być przyjemną odskocznią.

RZECZY, KTÓRYCH POTRZEBUJESZ, PRZYCHODZĄ SAME
To niewiarygodne, ale miałem tak nie tylko podczas tej podróży. Gdybym miał opisać wszystkie niezwykłe zbiegi okoliczności, które mnie ukształtowały, sprawiły, że jest tam, gdzie jestem, musiałbym napisać książkę, a miał być tylko wpis.
Dobra, kupiłem bilet, początkowa faza ekscytacji opadła, pomyślałem, że może zacznę szukać jakiegoś noclegu w Bangkoku. Od początku nastawiałem się na niskobudżetowy wyjazd, wziąłem ze sobą 700$, Tata jeszcze prawie siłą wcisnął mi swoją kartę kredytową, mówiąc, że będę miał na wszelki wypadek, a oddać mogę zawsze potem. Nie użyłem jej ani razu, ale o tym później. Myślę, że dzięki tej karcie zarówno On jak i ja czuliśmy się bezpieczniej.
Przypadkiem, na jednej z facebookowych grup znalazłem dziewczynę, która przebywała na wymianie studenckiej w Bangkoku. Na zapytanie od kompletnie obcej osoby, miała tylko mój profil na facebooku, gdzie na większości zdjęć piję piwo lub śpię na trawie, czy znajdzie kawałek podłogi, bym mógł się przespać na karimacie parę dni, odpowiedziała: „Pewnie! Nawet jakieś łożko się znajdzie.”
Nie jechałem więc zupełnie w ciemno, jechałem do Karoliny, z Polski, która już jakiś czas tam jest i trochę mi opowie o Tajlandii. Był to strzał w dziesiątkę, apartament Karoliny przypominał artystyczną bohemę, co chwilę ktoś znajomy lub z internetu tam przyjeżdzał, zostawiał rzeczy, nocował. Noce spędzaliśmy na piciu wina ryżowego i niekończących się rozmowach. Poznałem tam paru podróżników, także stopowiczów, co niesłychanie podniosło moje morale i dało nadzieję, że ta wyprawa ma szansę się powieść.
Po paru dniach imprez w Bangkoku stwierdziłem, że czas rzucić się w wir przygody i wyszedłem na wylotówkę łapać stopa.
Pominę co nudniejsze fragmenty, nie będę też wstawiał zdjęć świątyń, buddy, bo to jest bez problemu do znalezienia w internecie. Postaram się skupić na co zabawniejszych lub ważniejszych dla mnie historiach. Oczywiścię nie opiszę wszystkich, bo części się wstydzę, a część jest zbyt intymna, ale mam skromną nadzieję, że może kogoś to zaciekawi lub zainspiruje się tanim podróżowaniem.

Wyruszyłem na południe, w kierunku Malezji. Czemu? Chyba dlatego, że apartament Karoliny położony był bliżej wylotówki na południe. Słyszałem o słynnym Full Moon Party na wyspie Ko Pha-Ngan, ale generalnie to nie miałem żadnych planów. Wspomnę tutaj, że biały kolor skóry jest w Tajlandii kanonem piękna. Widać to po bilboardach, gdzie modele są sztucznie wybieleni, jak i w sklepach, gdzie każdy krem ma działanie wybielające. Podróżowanie po takim kraju, będąc niebieskookim blondynem to przysłowiowa bułka z masłem. Tak samo, jeśli chodzi o poznawanie ludzi, obu płci, tej trzeciej też (tak, Tajlandia :D).
Chyba nigdy wcześniej ani później tyle osób nie mówiło mi, że jestem przystojny lub piękny. Zarówno mężczyzn jak i naprawdę ładnych dziewczyn. Jak mi brakowało towarzystwa, to kupowałem sobie piwko, siadałem przed sklepem, po chwili ktoś się dosiadał I było wesoło.
Ponieważ byłem biały, bez problemu wszedłem do Hiiltona w Hua Hin (taki tajlandzki sopot), pojadłem sobie owoców, popływałem w basenie i poszedłem dalej plażą. Czułem się, jakbym wygrywał życie. Jeździłem bez planu, kupowałem lokalne jedzenie na ulicy, tzw. street food. Spałem w namiocie i po buddyjskich światyniach, co jest o tyle fajne, że bardzo często zapraszają na medytację lub kolację. Buddyjscy mnisi to cudowni ludzi ogólnie rzecz biorąc.
W Polsce pokutuje mnóstwo mitów o Tajlandii, np. że ciężko jest znaleźć prawdziwą dziewczynę, że wszystkie to ladyboye, co oczywiście jest nieprawdą. Ponieważ miałem ze sobą tylko 700$, to starałem się wydawać dziennie jak najmniej, by móc podróżować jak najdłużej. Było to całkiem proste, ponieważ dobry posiłek można było zjeść za dolara oraz znajdowałem sporo owoców, a jeździłem za darmo, stopem.
Ponieważ chciałem uczestniczyć w największej imprezie w Tajlandii, Full Moon Party, złapałem stopa na wyspę, tak, jak to robiłem na każdą inną. Tuż przed wjazdem na prom podchodziłem do jakiegoś kierowcy ciężarówki i pytałem się, czy nie mogę się z nim zabrać na prom. Oczywiście bardzo łamanym tajskim, ale uśmiech i duży plecak z przypiętą karimatą jest przekazem rozumianym na całym świecie.
Jak już dotarłem na ten festiwal i okazało się, że wejście jest płatne, nie namyślałem się długo, tylko ukryłem plecak w pobliskich krzakach, przeskoczyłem płot szkoły, płot policji i już byłem za bramkami na terenie festiwalu.
Byłem głęboko rozczarowany, ponieważ impreza promowana jako wielka tajska dyskoteka składała się w 70 procentach z białych mężczyzn, w 20% z białych kobiet. Lokalnych prawie nie było. Po godzinie chodzenia po różnych scenach muzycznych zauważyłem ładną Tajkę przyglądającą się pokazowi tańca z ogniem. Nie wiedziałem, jak zagaić, ale stwierdziłem, że nie mam nic do stracenia, podszedłem więc i powiedziałem „Fajnie tańczy tamten facet z ogniem”. Tak, nie jestem mistrzem podrywu, ale ona uśmiechnęła się i odpowiedziała, że rzeczywiście, jest niesamowity. Po minucie takiego small talku wspomniała, że chce się jej pić.
Nie była to moja błyskotliwość lub przebiegłość, nie zrozumiałem, że liczy na darmowego drinka, byłem tak ogłupiony ciągłym przebywaniem na słońcu, że tylko odwróciłem się w kierunku sklepu I powiedziałem „Tam jest 7-eleven”. Dziewczyna była chyba tak zaskoczona, że nie poszedłem jej kupić czegoś w barze, że zaniemówiła, poszła do sklepu I wróciła z piwem dla mnie i dla siebie. :D Kolejne dwa kupiłem już ja, rozmawiało nam się coraz lepiej, stwierdziła, że chce kupić jakąś wodę, ale jak chodziliśmy po uliczkach przy plaży zauważyliśmy bramki, i mimo iż sklep był tuż za nimi, zatrzymała się, tak samo zresztą ja. Spojrzałem na jej nadgarstki, nie miała opaski, ona widziała mój wzrok, spojrzała na moje, też były puste. Zaczęliśmy się śmiać, mówić o swoich sposobach wejścia, ja powiedziałem o przeskakiwaniu płotów, ona o płynięciu wpław z sąsiedniej plaży. Poczuliśmy niesamowitą więź, braterstwo dusz, gorąc serc i pustkę portfeli.
Powiedziała, że skoro jesteśmy tak podobni, to zaraz coś mi pokaże. Poprosiła, bym usiadł na krawężniku i do niej nie podchodził. Zaintrygowany usiadłem we wskazanym miejscu, nie minęły 3 minuty, jak jakiś biały facet był przy niej, pogadali 30 sekund, pobiegł do sklepu i kupił jakiegoś breezera. Ona ledwie go wzięła, rozejrzała się, znalazła mnie wzrokiem i powiedziała „ooo, here he is, my friend”. Pożegnała się z tamtym, a my mieliśmy Breezera na spółkę. Zrobiła taki numer (na który początkowo próbowała nabrać mnie) jeszcze z 3 razy, przy czym przy ostatnim dostaliśmy tzw. bucket, czyli wiaderko pełne alkoholowego płynu. Facet był już trochę napity i najwyraźniej chciał też upić moją koleżankę. Już mocno rozweseleni poszliśmy tańczyć, potem spać poza teren festiwalu, rozstaliśmy się nad ranem w przyjacielskiej atmosferze. Tego samego dnia dostopowałem skuterami i promami do Koh Samui, na której panuje zupełnie inna atmosfera, nie tak imprezowa, ale o tym w kolejnym wpisie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
To tylko fragment historii mojej wyprawy przez Tajlandię, Malezję, Singapur, Indonezję, Australię i Japonię, jeśli ciekawią Cię anegdotki z mojej niskobudżetowej wyprawy na tamtym końcu świata, obserwuj #jrider. Jeśli nie, czarnolistuj.
Zdjęcie jest z drogi, całkiem niedaleko hotelu Hilton w Hua Hin. Takie trochę #pokazmorde też.
#podroze #autostop #tajlandia
jrider - Hej Mirki, opiszę Wam historię, jak to wyszedłem z najgorszego okresu w moim...

źródło: comment_7Zqa86p6lBA2WHPpcsGcb6UYoSybOj4d.jpg

Pobierz
  • 119
@AntekMucha: Nigdy potem się nie widzieliśmy, moja obecna dziewczyna jest z Australii :)
@PiccoloColo: Tak, byłem :)
@xaoc: Ale żeby mnie udusić, to najpierw musisz wrócić, ha!
@PanBulka: Wiele osób mówi po angielsku, zwłaszcza młodszych. Gorzej jest, jak pojedziesz na wieś. Po pewnym czasie rozumiesz podstawowe zwroty, ale warto zainwestować 20 zł w najlepszy słownik na świecie, do dogadania się w każdym języku, ja taki miałem
jrider - @AntekMucha: Nigdy potem się nie widzieliśmy, moja obecna dziewczyna jest z ...

źródło: comment_pGBCtVczensvLaK0Fr9QvtIR2jFgPopB.jpg

Pobierz