Wpis z mikrobloga

Dziś tak jak obiecałem o wyborach + kilka historii gratis które mi się przypomniały. Na koniec poprzedniego wpisu zahaczyłem o tematykę list wyborczych i od tego zacznę.

Jak wiadomo liczba miejsc na listach jest ograniczona więc trwa zawsze walka kto się znajdzie i na jakim miejscu. Wiadomo, że pierwsze miejsca sie liczą no i może ostatnie. Reszta nie ma szans nigdzie się załapać, chyba że jest lider który może pociągnąć całą listę i nawet ktoś z 6 czy 8 miejsca się załapie. Na takie listy zawsze jest największa obsada. Kto rządzi w regionie układa listy i bardziej prawdopodobne że weźmie miernotę do wypełnienia listy niż kogoś z obcego obozu.

W ostatnich wyborach samorządowych, znajomy wcisnął żonę nawet na 3 miejsce ale kombinował przez osoby które mają wpływy w regionie, a nie są związane z żadną ze stron. Ktoś był mu coś winien i miał wcisnąć jego żonę. On i jego ludzi po odejściu Tuska są skończeni więc musiał to zrobić tak aby nikt się nie zorientował kim jest jego żona. A ponieważ w wyborach samorządowych jest dużo list różnych szczebli więc nikt się nie połapał. Inne osoby które są zwykłymi członkami partii nie załapią się na listę, chyba że na najniższym szczeblu gdzie nie ma konkurencji. W dużych miastach, w sejmiku miejsca są dawno zajęte. Do sejmu gdzie list jest sporo, wrzuci się kilku do zapełnienia miejsc, kilku miernych ale wiernych młokosów, synka ważnej persony w regionie, żonę biznesmena który liczny za dostęp do informacji które pomogą mu w interesach. Można też ściągnąć jakąś rozpoznawalną twarz np. artystę. W tym przypadku za to, że jej gęba czy autorytet będzie wykorzystywany dostaje jakąś dobrze płatną fuchę.

Ok mamy pełne listy i zabieramy się za kampanię. PO trochę pomagała zarejestrowanym kandydatom i oprócz gotowych materiałów do przygotowania ulotek, plakatów, spotów były spersoanlizowane strony www czy w ostatnije kampani 2 szolenia online. Kto chciał mógł też dostać wszelkie gadzęty PO - ołowki, notatniki, baklony i inne niepotrzebne g---o. Chcąc załatwić materiały wyborcze ale musimy pamiętać o pieniądzach. Żaden szaraczek nie dostanie złotówki od partii. W wyborach do sejmu kasę dostają przede wszystkim ci z pierwszych miejsc ale i tak nie tyle ile mogą i chcą wydać. A warto zainwestować nawet kilkadziesiąt tysięcy zł, zwróci się szybko. W wyborach samorządowych nie ma refundacji dla partii z budżetu państwa więc trzeba radzić sobie samemu. Można więc dać premie dla swoich zastępców urzędników a oni wpłacają to na nasz komitet. Albo podwyżkę dla zatrudnionej żony radnego. Po co wykładać pieniądze z własnej kieszeni.

Załóżmy że chcemy wydać własną kasę i mamy jej dość dużo. Oczywiście jest limit wpłat przez jedną osobę ale jeśli dobrze pamiętacie historię Palikota, gdzie studenci wpłacali po kilkanaście tysięcy złotych na jego kampanie wiecie, jak łatwo to ominąć. Ok dużo kasy jest ale nie tak łatwo ją wydać. Niestety są jeszcze limity wydatków na każdego kandydata. I tu z pomocą przychodzą nasze naiwniaczki lub nasi ludzie z gównianych miejsc. Szans i tak nie mają a kilku tysięcy na kampanię nie wydadzą. Przekazują więć swój limit konkretnym osobom lub całym listom i ci którzy mają kasę mogą wydawać całą zebraną kasę. Aha od tego roku jest nowy przepis i całej kasy nie można wydać na ulotki, banery, reklamy itd. Coś ok 10% musi iść na analizy i inne pierdoły więc jeśli ktoś chce zamówić materiały musi wpłacić odpowiednio większa kwotę.

Gdy ja 4 lata temu zamawiałem materiały musiałem wcześniej wpłacić kasę na konto PO, złożyć wiosek do skarbnika regiony, gdy zaakceptuje zamawiam materiały i... płacę ze swojego konta. Procedura wygląda tak, że PO płaci dopiero po otrzymaniu dokumentów, w tym faktury. Jeśli jest ok to wpłaca kasę. Ale drukarnie to nie obchodzi i albo płacisz od razu albo nie ma ulotek. Tak więc wpłacając na rzecz swojej kampanii płacę raz, zamawiając dwa. Jeśli wszystko jest ok to partia zapłaci, a jak kontrahent będzie uczciwy do zwróci na konto moją wpłatę. Inaczej nikt nie chce drukować żadnych materiałów.

Chyba że ma się kogoś znajomego w drukarni. A jeśli się ma to można na lewo wydrukować co i ile się chce. Nikt się nie połapie, kilka tysięcy ulotek w tę czy we tę ciężko wyłapać. Z banerami też jest fajna sztuczka. Nasz znajomy Mietek z drukarni robi kilkaset banerów i specjalnie trochę podkręci kolory w jedną lub drugą stronę. Składamy więc reklamację, Mietek nam uznaje bo przecież niechcący z własnej winy źle wydrukowali banery i drukuje drugi raz tak jak trzeba. Mamy więc nie 200 a 400 banerów, Mietek bierze kasę pod stołem a limity wpłat/wydatków są ok i możemy wydawać dalej. Limity są przecież dla leszczy. Możemy również z innym mietkiem się dogadać i wywiesi nasz wielki baner na remontowanym bloku. Oczywiście oficjalnie nie musimy mu nic płacić bo Mietek powie, że zawiesił baner ponieważ od lat popiera naszą partie i dokładnie tego kandydata hehe Jeśli szukamy miejsca na baner to zawsze znajdzie się niezwykle pomocny pan który za 5 zl na wino powiesi go u siebie na płocie. Ale gdy szukamy pewnych głosów warto np. w małych miejscowościach odwiedzić księdza. Już od 500 zł pozwoli powiesić na swoim płocie baner. Informacja na kogo głosować po kazaniu wliczona w cenę. Dodam tylko że banery rozwieszają „wolontariusze” i nic za to nie biorą.

Warto też wspomnieć jak wyglądają spotkania wyborcze. Nie wygląda to tak jak w TV gdy przyjeżdża Bredzisław Bul-Komorowski. Zwykle odbywa się to w świetlicy, domu kultury itd. Na spotkaniu pojawi się max 20-30 osób w 99% sami wyznawcy. Piękne przemówienia oficjeli o dotychczasowych dokonaniach, dalekosiężne plany i obietnice. A później już czas na pytania. Pierwszy zawsze dorwie się zawiedziony wyborca lub ktoś z obcej partii aby zadać niewygodne pytania. Kilka szybkich uników i mikrofon dostaje pan Zdzisław, który zanim zada swoje trzy pytania z kartki, wycałuje tyłek cudownej PeO i przybyłych oficjeli. A później już standardowo jak przy powitaniu I sekretarza - podziękowania, kwiaty, zdjęcia itd. Raz na takim spotkaniu była ze mną moja żona i aż mi jej było szkoda że tak się stara nie zasnąć od słuchania tego bełkotu.

Muszę jeszcze wspomnieć jak wygląda kampania samorządowa na samym dole bo to zupełnie inna bajka. Samo zbieranie ludzi jest kłopotem więc trzeba ich odpowiednio zachęcić. W takim PSLu zajmuje się tym sam szef regionu, przez zbieg okoliczności szef powiatowego KRUSu, ARiMR itd. Gdzie nie ma ludzi dzwoni do największych rolników i składa propozycję. Wrogów w ARiMR rolnik woli nie mieć, a jak wiadomo będąc w PSLu dużo można osiągnąć.
To co pisałem powyżej o limitach itd., w przypadku wyborów na najniższym szczeblu nie ma żadnego zastosowania. Urzędnicy ubiegający się o reelekcje nie zakładają nawet konta w banku dla komitetu na czas kampanii. Premie, podwyżki się da i fundusze na kampanię są. Ulotek nie trzeba zamawiać, informatyk zrobi prostą ulotkę i możemy już wydrukować kilkaset kopii na urzędowym sprzęcie. Na spotkanie z wyborcami weźmie się laptopa, rzutnik, sprzęt nagłaśniający i aparat ze szkoły lub urzędu i mamy pełny profesjonalizm. Nawet nikt się z tym nie kryje. PKW nigdy się tym nie zajęło a miało dowody czarno na białym.

Można też zrobić imprezę imieninową lub z jakiegokolwiek innego powodu. Zaprosić przedsiębiorców, rolników, duchownych, urzędników itd. To nic że połowy nawet nie znamy. Przy wódce najlepiej nawiązuje się znajomości. A pro po wódki. Nic nie jest tak skuteczne jak w---a lub inne tańsze trunki w zależności o elektoratu. Tak pijanych ludzi jak przez ostatnie 2 tygodnie kampanii samorządowej nie widziałem nigdy. Wszyscy wożą wódę. Przyjeżdża kandydat robi spotkanie i zaprasza na „poczęstunek” (Zresztą nawet i bez tego większość ludzi kupi każdą bajkę. Niestety Kurski miał rację mówiąc że „ciemny lud to kupi”. Mniej więcej 70% ludzi uwierzy w każdą bajkę i nawet nie trzeba się starać. Gdy tylko jakiś oficjel przyjedzie, pochwali, pożartuje i obieca zagłosują jak karze. Mało jest rozgarnięty i myślących osób które nie łykają wszystkiego jak młode pelikany). Oprócz tego codziennie trzeba odwiedzić kilka miejscowości przejść się po domach i wręczyć po połówce lub 20-50 zł. Można też zostawić w sklepie u pani Krysi, na jakiejś pipidówce, 200 zł i niech towarzystwo pije na twój koszt. Nie bez przyczyny cała żulerka zawsze jest za władzą. Inna opcja to obiecać dla elementu zapomogi, zasiłki, opał na zimę który mogą później przehandlować. Ale te towarzystwo raczej woli zaspokoić obecne potrzeby i kielicha nigdy nie odmówi. Gdy mamy dobre układy z lokalnymi firmami to jest odgórny przykaza prezesa firmy na kogo mozna głosować a na kogo nie. Jak chcesz pracować to wiesz co masz zrobić. Nikt tego nie sprawdzi ale jest sporo naiwnych którzy glosują jak im szef każe...

Warto też wspomnieć o samym głosowaniu. W wyborach parlamentarnych nigdy nie spotkałem się z wałkami, a byłem 2 razy w komisji na wyborach. Każdy komitet ma swojego przedstawiciela w komisji (jeśli jest więcej osób zgłoszonych przez komitety niż miejsc to mamy losowanie) więc w miarę pilnują co jest grane. Poza tym w ostatnich wyborach, PIS poza osobą w komisji miał też mężów zaufania (u mnie we wszystkich 6 komisjach, a nie jest to region gdzie PIS ma duże poparcie) i nawet na chwilę nie opuścili lokalu wyborczego. Zresztą nikomu się nie opłaca kombinowanie bo chodzi o ludzi gdzieś tam wyżej których osobiście nawet nie widzieliśmy.

Ale gdy walczymy o własny tyłek i od nas zależy ileś stanowisk to przy głosowaniu wszystko jest możliwe. Można przemeldować kilkadziesiąt osób ale to już numer na 2 turę. Najprościej „zaproponować” podwiezienie do lokalu wyborczego, polać coś i głos pewny. Chyba że jest zorganizowany transport z małych wiosek przez samorząd. Wtedy wiadomo że wóda się ostro przelewa i 90% głosów z każdego kursu zdobędzie obecna władza. Dla pewności można popracować nad samymi kartami do głosowania. Albo przy liczeniu „unieważnia” się głosy albo robi się na przypale i dorzuca głosy. U mnie kiedyś jedna nauczycielka która była w komisji została na tym złapana... A trzeba wiedzieć że w małych miejscowościach wybory zaczyna się od zdobycia poparcia i całkowitego podporządkowania w szkole. Masa nauczycieli, personelu no i część rodziców, to nie tylko pewne głosy ale zaufani wojownicy. W wielu radach połowa to nauczyciele lub ich mężowie/żony.

W ostatniej kampanii samorządowej wraz z kilkoma osobami z PO założyliśmy własny komitet ale w porozumieniu z szefem regionu. Było przyzwolenie z Warszawy na własne komitety, aby znaczkiem PO nie wystarszyć ludzi, a zachować wpływy. Mieliśmy zapewnione poparcie i wszelką pomoc itd. Do czasu. Gdy wszystko zrobiliśmy jak trzeba zaczeły się nieprzyjemne historie. Zaczęto nas pomijąć, pomoc się skończyła bo przecież to obcy komitet a nie PO, nawet wspierano konkurencję. Do tego dość mocno zaczęli się bratać z komuchami z SLD, nie wystawiali przeciw nim konkurencji, tworzyli wspólne listy itd. Jak dla mnie obrzydliwa sytuacja. Nigdy niestety nie wpierali młodych, ambitnych i wnoszących coś do lokalnej polityki członków PO. Zawsze ważniejszy był jakiś leśny dziadek w dodatku z poza partii który pokłócił się ze swoimi kolegami komuchami czy innym ścierwem. Ciekawa jest też sytaucja z samymi członkami PO którzy zaszli trochę wyżej i byli prawą ręką ludzi Schetyny w regionie. Otwarcie przyznają że poglądy mają zupelnie inne, bliżej im do PISu ale Mirek zaproponował dobrą pracę to robią na niego bo sami mają w tym interes.

A teraz obiecany bonus.

Ostatnio było sporo gnicia z reporterów m.in. tvn24. Tak się składa, że kumpel, powiedzmy Adam, miał kiedyś bezpłatny staż czy praktykę w jednym z oddziałów tvn24. Na początku szukał w necie newsów z regionu albo jeździł z ekipą. Z tego co mówił wtedy gdy tam był przyszedł rozkaz z centrali żeby nie robić materiałów gdy są tylko 2-3 trupy. Jak więcej to można już kręcić materiał. Robili też lipę np. wyrzucanie śmieci w lesie, że to niby ekolodzy zostawili po sobie. Ogólnie między ekipami z TV ostra konkurencja i chamówa. Wyłączanie sprzętu podczas kręcenia, wyciąganie kabli, podbieranie ludzi do wywiadu itd. Po 2-3 miesiącach dali mu mikrofon i mógł zadawać pytania m.in. politykom i wyglądało to mniej więcej tak jak ta babka która pytała o coś Kukiza. Ale teraz najlepsze. Miał kumpel dyżur, pstrykał sobie po Internetach, a w między czasie była jakaś afera w jego regionie i nikt tego z redakcji nie wyłapał. Na wszystkich antenach wskakuje to na czerwony pasek, a do nich dzwonią z centrali i o------l czemu ich nie ma na miejscu. Wszyscy na nogi i pojechali robić materiał. Tydzień minął, znów nic się nie dzieje, kumpel miał w dzień dyżur i zmył się pod wieczór. 2-3 godziny później znów jakaś afera której nie wyłapali. O------l jeszcze większy. Szef z centrali pokiwał paluszkiem i nakazał zrobić porządki więc 2 dni później zebranie. Siedzi cała redakcja, kumpel jak to darmowy praktykant gdzieś z boku. Szef pyta kto był tego i tego dnia w redakcji na dyżurze. Mówią że wtedy to był mój kumpel, a za drugim razem jakiś inny koleś. Szef poważna mina, j---e wszystkich jak bure suki, mówi że zrobi porządki, taka akcja nigdy więcej nie może się powtórzyć bo centrali wyczerpała się cierpliwość więc polecą głowy - Adam, od dziś nie pracujesz!
Cała prawda, cała dobę hehe

Kolejna historia która mi się przypomniała przeglądając wypok. Znajomy pracował na uniwerku i po paru latach został opiekunem grupy studentów z Białorusi którzy przyjechali na zaproszenie uczelni na 2 tygodnie. Po miesiącu czy dwóch dostali zaproszenie na Białoruś i przygotowywał wyjazd studentów z wydziału. Wszystko prawie gotowe, ostatnie formalności i jeden ze studentów nie dostał wizy. Trochę w szoku, bo chłopak ładnie się zajmował Białorusinami, sam niby ma korzenie białoruskie i taka lipa. Coś próbował wyjaśnić, załatwiał żeby chłopak mógł z nimi jechać aż w końcu ktoś go sprowadził na ziemię. Chłopak niestety na studiach napisał jakieś 2 prace niezbyt pochlebne na temat obecnego ustroju Białorusi i już nie miał tam wjazdu. Później się okazało, że nie był pierwszym i ostatnim który tak podpadł Łukaszence. Później znajomy mówił że każdy licencjat czy magisterka nt. Białorusi szybko trafia do ich ambasady, a jego koledzy z wydziału też lubią się wybrać tam na kawę… Jeśli taka Białoruś robi z nami co chce to co potrafi wywiad rosyjski, amerykański itd.?

I na koniec mocny strzał. Miałem kiedyś przyjemność zamienić w 4 oczy, dwa słowa z JKM. Siedzę w licbaza na dyżurze naprzeciw wejścia, wchodzi koleś z długim wąsem oraz muchą i mówi: Dzień dobry czy to liceum numer jakiś bo mam tu dziś wykład. Mnie zatkało, mówię że tak to tu. JKM pyta gdzie dyrektor, wychylam się i mówię że akurat idzie w naszą stronę z kibelka. Witają się, uśmiechy, Korwin przeprasza że się spóźnił na spotkanie a dyro że to nie te LO, trzeba podjechać kawałek dalej. Podziękował, pożegnał się, wyszedł i nigdy nie wrócił. Jak mogłem to tak s--------ć.

@Lustrat @Tankian @Ursa_Major @llllllll @maciej28 @piromanx @Donovan @kosmiczny_uchodzca @wizzle @kajdeg @krzychu_85 @pfcode @sadystyczny-amator-szarlotek @ncpnc @maciekk007 @Alunir @radd00 @franekfm @chalwa @Titiyeyoo @Typowy_polak @goodgoy @Abaddon84 @punipuni @heheszki @Husi @Rush_Hassan @Leniwiec1 @Stawski @matogo @CHRabek @cierpkiezale @Centurio93 @nnnn19 @ruszka @breq @polskiArab @gibgibon @bercik999 @kot_w_krawacie @Your_Nightmare @koralowy @smoke931407 @dissident @Jestem_tu_nowy @FF0000 @WielkiZderzaczHadronow @Ojezu @Zieloo @Marpop @Pan_Kaktus @18plus @JanKremovski @Herman88 @dawid_lbn @cohle

#bylemwpo #januszepolityki #polityka #wybory #polska #4konserwy #korwin
  • 5
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Ursa_Major Oczywiście nic się jej nie stało. Ponieważ wygrał ten co miał wygrać a dla niego podrzucała głosy więc się rozeszło po kościach. Z komisji nikt nie chciał nadstawiać głowy. Cześć to i tak urzędnicy lub nauczyciele, poza tym zawsze są jakieś powiązania. Czy to znają kogoś dobrze, pracują u kogoś lub są rodziną. W małych miejscowościach nie wypada robić afer, trochę strach podpaść władzy no i jeszcze po sądach będą
  • Odpowiedz
@mirek-sebix: Bardzo ciekawe, niestety trudno w to uwierzyć. Po tym co piszesz wnoszę, że to Polska centralna.
Jednak mogę potwierdzić te imprezy. Kolega rocznik 90 wraz ze swoim starszym bratem urządzają co roku urodziny na 200 osób, zapraszają każdego znajomego z facebooka, a znajomych tam mają bardzo dużo. Gościem co najmniej dwukrotnie był poseł Tomczyk.

W wielu radach połowa to nauczyciele lub ich mężowie/żony.

Jakie to prawdziwe :D. Wiesz dlaczego
  • Odpowiedz