Wpis z mikrobloga

#fotohistoria #historia #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne trochę też #prawo

Był czwartek, 7 grudnia 1989 roku. W zakładzie karnym w Czarnem panowała radosna atmosfera. Cieszyło się ponad 1500 więźniów. Wszyscy czekali na upragnioną amnestię. Jednak po Teleexpresie wszystko się zmieniło. Rząd przyjął amnestię, ale nie dla recydywistów, którzy odbywali najcięższe wyroki, a takich było w ZK Czarne wielu.

Od tego momentu wszystko zaczęło się dziać błyskawicznie. W ciągu kilku minut więźniowie ogłosili bunt i natychmiast zaczęli niszczyć sprzęty w pawilonach. Płonęło to, co dało się podpalić, materace, drewniane elementy.

Na korytarz więźniowie z cel wyrzucili niemal wszystko. Zrobiło się straszne zamieszanie. Niektórzy wpadli w panikę. Gdy strażnicy próbowali ich powstrzymać, kryminaliści rzucali w nich, czym się da i bili tym, co wpadło pod rękę. W końcu naczelnik więzienia kpt. Andrzej Łamnicki w obawie przed stratami wycofał strażników poza mury.

Jak podaje ówczesny "Głos Pomorza”, więźniowie zgromadzili się na głównym placu. Po przegrupowaniu próbowali szturmować główną bramę i mury. Wtedy padły pierwsze strzały. Więźniowie zaatakowali również zbrojownię oraz wartownię. Jak podają źródła, strzały padały w powietrze, ponad głowami więźniów. To pomogło. Ale tylko na chwilę.

W czwartek akcję pacyfikacyjną ograniczono do wrzucenia granatów z gazem na teren więzienia i ładunków ogłuszających.

– Jakimś cudem w rękach więźniów znalazł się pistolet i ręczny wyrzutnik granatów – czytamy w "Głosie Pomorza”.

Pierwsze ofiary śmiertelne były już następnego dnia. Zabito trzech więźniów. Było mnóstwo rannych. Nieoficjalnie mówi się, że mieli rany postrzałowe. Pewne jest jednak to, że podczas buntu doszło do wielu samosądów.

Więźniowie najpierw załatwili porachunki między sobą, a potem zajęli się strażnikami. Tego samego dnia siły porządkowe składające się z samych funkcjonariuszy służby więziennej podjęły szturm na więzienie. Bez skutku, zostali odparci. Ostatecznie szturm przeprowadzono w sobotę około godziny 11.

Do pacyfikacji przystąpiło kilkuset mundurowych. Główną bramę sforsowali funkcjonariusze straży więziennej, zaś dwie boczne milicjanci z oddziałów szturmowych. Użyto również trzech śmigłowców, z których antyterroryści desantowali się na linach. Więźniowie stawiali opór, ale większość zabarykadowała się w celach. Cała akcja trwała dwie godziny.

W trakcie akcji pacyfikacyjnej nikt nie zginął. Było wielu rannych – 78 milicjantów i 58 funkcjonariuszy służby więziennej. Rannych więźniów było o wiele więcej – ponad dwustu. Straty materialne obliczono wówczas na 10 miliardów starych złotych.

Spalono wiele budynków. Potem najbardziej zdemoralizowanych więźniów przetransportowano do innych zakładów. W Czarnem zostawiono jedynie 500. Więzienie zostało zniszczone praktycznie doszczętnie, a ślady po buncie widoczne były przez kolejnych 15 lat. W trakcie sprawdzania pomieszczeń znaleziono zwłoki trzech więźniów.

Mimo tego, że sposób stłumienia buntu przez władze jest kontrowersyjny, ale jedyny skuteczny.
W sprawie tej wypowiadała się Europejska Komisja Praw Człowieka. Tam zgłosiła się matka jednego z zastrzelonych więźniów. Sąd odrzucił skargę, twierdząc, że jest niedopuszczalna.
Uzasadnił, że funkcjonariusze działali zgodnie z ówczesnym prawem.
kodekscywilny - #fotohistoria #historia #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne trochę t...

źródło: comment_WH4hqcTGVW8oxYk5NZrqCwLknED05sLt.jpg

Pobierz