Wpis z mikrobloga

Sen, a właściwie koszmar trwa nadal.
Ponad tydzień temu wybraliśmy się do "najmilszego miasta w Polsce". Jak wiecie ten tytuł otrzymał Bytom. Kolejny raz okazało się, że to prawda. Tym razem przedstawicielem absolutnego czadu był Wirus, szef naszej grupy. Tak walnął, że oczy zaczęły błądzić. Bezmózgie rybsko wróciło. Nasz przyjemniak wszedł do pierwszego sklepu i poprosił o 19 piw. Rozumiecie to? Kupił sobie 19 piw. Bardzo mnie to zdziwiło, ale okazało się, że spełnił swój sen. Tak właśnie mi to wytłumaczył. Teraz wiem, że warto spełniać marzenia. Potem toczył się przed jakimś barem, krzyczał "allah" i wszedł do przyczepy z gruzem. Tam grzebał w kamieniach i prowadził ze sobą dialog o rodzinie. Zaplanował też zrobienie dziecka. To wcale nie jest najgłupszym pomysłem, bo bezzębne 14-latki z czarnymi włosami rozmnażają się za szybko. Produkcja #!$%@? ludzi działa z niewiarygodną szybkością. W każdym razie wrócę do statusu miłego miasta. Poszliśmy pod knajpę. Po pięciu sekundach wyszedł stamtąd pijany człowiek i zsunął się ze schodów. Ktoś prychnął śmiechem. To nie spodobało się jego koledze - wypakowanemu dresowi. Od razu zapytał "KTO JEST PRZYWÓDCĄ TEJ GRUPY". Wirus, jak na szefa przystało, wziął na siebie odpowiedzialność. Powiedział "jestem Lucek" i został totalnie skopany. Pękło mu żebro.
Jako, że Szczury są ludźmi renesansu, a raczej gówna i biedy, tydzień później zagraliśmy wielki koncert. Chcieliśmy sprzedać trochę płyt, żeby kupić następne. Na szczęście się nie udało. 20zł okazało się niewyobrażalną sumą. W końcu 16zł za kawę w Starbucksie można zrozumieć, ale nie za jakiś #!$%@? album robiony w smrodzie, z #!$%@? człowiekiem, który myje dupę w zlewie i podobno ma "międzygwiezdny parkiet" schowany pod łóżkiem. Może znajdziemy na podłodze jakieś dwa złote podczas zbierania śmieci i sprzętu.
Dzień po koncercie obudziłem się jak zwykle w fantastycznym nastroju. Rozważałem popatrzenie w ścianę, przeglądanie onetu albo walnięcie jakimś młotem w swoją głowę. Na szczęście znalazła się lepsza opcja - rodzinny wyjazd narciarski na Słowację. Żeby dostać się do schroniska trzeba wjechać na ogromną górę. Po dwóch kilometrach auto wpadło w poślizg i sturlało się z 15-metrowego zbocza. Przed wypadkiem samochód zawisnął na jakąś sekundę na samej krawędzi. Wtedy powinienem był zobaczyć całe swoje życie, uśmiechnięta babcię, dziewczynę, przygody wakacyjne. Nic takiego się nie stało. Poczułem tylko zażenowanie i wstyd, że zaraz spadnę z jakiejś #!$%@? góry i umrę, a na pogrzebie ktoś wrzuci mi słoik bigosu do trumny. Byłem przekonany, że tak właśnie to się skończy. Auto zaczęło się turlać, szkło pryskało mi w twarz i nagle obudziłem się w leżącym na boku aucie. Magiczna Polska siła znowu nie dała rady unicestwić Szczura. Żyję i zamierzam dalej obrażać te zasrane piekło.
Myślałem, że taki wypadek to najgorsze co mogło się zdarzyć. Dzisiejszego ranka okazało się, że jednak nie. Niestety włączyłem telewizor i zobaczyłem orszak trzech króli. Polacy mają głęboko w #!$%@? kulturę, kino, muzykę. Nie wychodzą z domów, wolą jeść ogórki kiszone i walić browary w zachuchanym pokoju. Ale tego dnia wszystko się zmieniło. Każdy Darek i Zbigniew zrobił koronę z folii aluminiowej i wyszedł na ulicę. Nagle POLAND powstało, nabrało energii. Znaleźli nawet biednego murzyna i chińczyka, żeby wzięli udział w tym wielkim show. Chociaż 90% tego kraju nie wie gdzie leżą Andy i co jest stolicą Portugalii, tego dnia WSZYSCY WYSZLI NA ULICĘ, bo 2000lat temu trójka magicznych mędrców szukała stajenki. Najciekawszy był wielbłąd, którego zawleczono do jakiejś wsi, żeby wziął udział w wielkim przedstawieniu. Miałem wrażenie, że jest w nim uwięziony inteligentny człowiek, który to wszystko rozumie i płacze.
Wszystko to nagrałem i skleiłem jak najbardziej #!$%@?. Zobaczcie, a potem zamknijcie się w domu na zawsze.
#pasta #szczury #cebulandia