Etat samotności
Zaczynasz o 7:00 – więc w aucie czy na przystanku musisz być 6:30, dlatego wstajesz o 6:00. Zęby, śniadanie, fajka, prysznic i możesz wychodzić. W pracy spędzasz 8h, z czego efektywnie pracujesz ok. 5. Kończysz 15:00, więc w aucie/na przystanku jesteś 15:05-15:15. Były korki, więc do domu dojeżdżasz na 16:45. Przebrać się, obiad, może kawa i już jest 17:30. Jeśli jesteś odpowiednio zorganizowany to tylko spakować się na następny dzień do pracy – jedzenie do pudełek, ubranie na krzesło przy drzwiach i już mamy 18:00. Właśnie rozpoczął się twój wolny czas. O 22:30 musisz być już w łóżku, więc od 21:30 nie możesz robić nic „konkretnego” bo znów nie będziesz mógł zasnąć. Masz więc 3,5h aktywnego dnia tylko dla siebie. Możesz go poświęcić na hobby, ćwiczenia czy obowiązki – jednego dnia zrobić zakupy, innego pranie. Wystarczy jeszcze że pójdziesz w sobotę do pracy, albo zostaniesz kilka dodatkowych godzin dłużej w tygodniu, a w nocy z soboty na niedzielę „odeśpisz tydzie[K1] ń” aby łączna ilość wolnego, aktywnego czasu oscylowała wokół 25-40h na tydzień. Oczywiście można to „zoptymalizować” – wstawać gotowym do pracy, obiad jeść w pracy czy drodze powrotnej, zakupy i pranie robić raz na dwa tygodnie i tak dalej, jednak nie ma co się oszukiwać, nasz naród idzie w drugą stronę. Nadgodziny, delegacje, nieustanne niewyspanie skutkujące wolniejszym, mniej chętnym życiem „dnia następnego” – niektórzy potrafią zejść poniżej 15h czasu wolnego na tydzień i to na długo przed 30tką.
Umówimy się?
Załóżmy, że jakimś cudem w całym tym zabieganiu poznałeś kogoś, z kim chcesz się umówić. Kiedy? W tygodniu się nie da, bo przykładowo pracujecie na różne zmiany. Albo ona po pracy ma jeszcze pole-dance, a ty w weekendy studiujesz zaocznie, jedziesz na delegację czy robicie cokolwiek, co można przełożyć ale nie na pierwsze spotkanie, które aktualnie w 90% przypadków i tak kończy się zwykłą rozmową po której już nigdy więcej się nie widzicie. Wiadomo, że na upartego można by po prostu wziąć dzień wolny w pracy i się spotkać, ale takich praktyk na pierwszą randkę nie stosuje prawie nikt…
Brak
Masz te 25-35 lat. Odkąd zacząłeś pracę na etacie, z każdym kolejnym tygodniem masz coraz mniej sił i czasu wolnego. Twoje libido spada, twój wygląd zmienia się na gorsze. Nie masz czasu się spotkać, nie masz siły się spotkać, nie masz kasy żeby się spotkać, ale to nic – bo i tak żadna cię nie chce. Jeśli na zlezienie partnerki potrzeba kilkaset godzin rozmów z „różnymi dziewczynami” czy to poznanymi na żywo, czy w intrenecie, bez gwarancji, że jakakolwiek z nich będzie chciała się z tobą umówić, to powoli odpuszczasz przeznaczając czas „do szukania kogoś” na coś innego, przez co szansa na znalezienie kobiety i posiadanie dzieci spada do 0 – i właśnie w ten sposób wymieramy jako nie tylko Polacy, ale wręcz cały cywilizowany świat.
U kobiet jest oczywiście dużo łatwiej – bo nawet te poniżej średniej mogą wybierać w partnerach którzy są skłonni wziąć tydzień wolnego i pojechać na drugi koniec kraju aby tylko się z nimi spotkać. Po prostu ich wymagania – głównie za sprawą piorących mózgi mediów, są „z kosmosu”, gdzie zaniedbana kobieta z zarobkami na poziomie „aktualnie brak” będzie wymagała od partnera 6paka, auta z salonu i wakacji 2-4 razy do roku.
Czemu o tym się nie uczy?
Jeżeli chcesz mieć partnera i dzieci za swojego życia, a jako ludzie w znaczniej większości powinniśmy tego chcieć, to musisz go znaleźć najpóźniej w pierwszym roku swojej pracy, kiedy masz jeszcze siły i chęci na „coś więcej” a najlepiej na studiach, bo wtedy najłatwiej zbudować związek z kobietą o te 2-4 lata młodszą (w liceum para M17+K13 raczej „nie przejdzie”). Jest to czas, kiedy hormony buzują najmocniej przez co są i duże chęci i duże zawzięcie aby szukać, próbować i „latać” za dziewczynami. Po przekroczeniu 30tki i jeszcze pracując z nadgodzinami nawet nie będzie czasu i sił na to, aby myśleć o swojej samotności.
Bękarty dzietności
Dzietność w Polsce jest na bardzo niskim poziomie – nawet znana z niskiej dzietności Japonia radzi sobie lepiej od nas. Jednak jeszcze gorzej robi się, kiedy popatrzymy na ilość dzieci palowanych, rodzonych w stałych związkach z „prawdziwej miłości”. Aktualnie w Polsce mamy ponad 2mln samotnych matek – w większości przypadków ich dzieci są efektem wpadki, która wydarzyła się właśnie w okresie „najbardziej burzliwych hormonów” czyli 16-24 lat. Schemat jest ten sam od lat – część młodych osób się bawi, część uczy, część planuje przyszłość, część szuka związku i nie może znaleźć, a część po prostu „zachodzi w ciążę” co oczywiście odbija się na całokształt rynku matrymonialnego, gdzie młody mężczyzna szukający swojego pierwszego związku po ukończeniu 25r.ż., jeśli odrzuci osoby już posiadające dzieci oraz te które już są w związkach, to praktycznie nie ma nawet czego szukać…
Jak było kiedyś
W 1990 średni wiek zawierania małżeństwa wynosił 22 dla kobiet i 24 dla mężczyzn – zakładając ok 2 lata związku przed ślubem, to wiek rozpoczynania poważnej reakcji wynosił odpowiednio 20 i 22 lata – czyli na dzisiejsze standardy dziewczyny znajdowałyby swojego męża na 1-2gim roku studiów, a mężczyźni żony na 3-4tym. To było zdrowe ze względu na nasz układ hormonalny czy libido. Teraz ślub w wieku 22 lat jest rzadkością – a że ciało musi się wyszaleć, to mamy to co mamy. Nie bez powodu to Polskie studentki są znane w Europie ze swojej „rozrywkowości”. Oczywiście studenci też by chcieli sypiać co noc z inną, jednak jest to dla nich nieosiągalne, chociażby dla tego, że 80% migrantów do UE w wieku 15-35 to mężczyźni, przez co dowolna wolna kobieta ma setki jak nie tysiące „adoratorów” na całym kontynencie, podczas gdy o kawalera nigdy nie będzie nikt zabiegać, chyba że jego wygląd oscyluje wokół 10/10.
Co można zrobić?
Na tą chwilę jedynie uświadamiać, w szczególności młodzież. W wieku 15-25 po prostu musisz kogoś znaleźć, bo potem będzie to niemal niemożliwe.
Gdybyśmy chcieli rozwiązać problem systemowo, to przydałoby się „dawkować etat”. Przykładowo w 1 roku pracy byłoby to 6h/dziennie, w 2gim 7h/dziennie w 3cim 7,5/h i tak dalej. Oczywiście w polskim „kulcie pracy” nie ma miejsca na takie wymysły. Człowiek na star ma nawet mniej dni urlopowych, co by za dużo w przeciągu roku nie wypoczął…
Trzecim rozwiązaniem jest „inteligentna migracja”. Przykładowo na tą chwilę na każdego mężczyznę który otrzyma prawo pobytu w Polsce, powinno się przyznawać je 3-4 bezdzietnym kobietom i robić to tak długo, aż ilość młodych, bezdzietnych kobiet (15-35) nie przekroczy znacząco ilości mężczyzn (najlepiej 110-100) w tym samym wieku.
**
Jeśli podoba ci się styl w jakim piszę, a co najważniejsze treści które prezentuję, zachęcam do przeczytania zbioru opowiadań którego jestem współautorem. Poruszają one tematy przepracowania kosztem związku, naiwności uczuciowo-emocjonalnej, zdrad, samotnego macierzyństwa, gwałtów, prostytucji, samotności społecznej oraz innych zachowań około seksualnych, mających znaczący wpływ na funkcjonowanie całego społeczeństwa.
Komentarze (565)
najlepsze
45h uwzględniając dojazdy ;)
Nadgodziny nie są obowiązkowe, ale dużo osób myśli w ten sposób:
-kasa zawsze się przyda;
-i tak nie mam co robić;
-naciski ze strony kierownictwa;
Powinniśmy mieć odgórne naciski na to, aby młodzi ludzie pracowali jak najmniej (i to globalnie) żeby właśnie był czas, chęci i siły na budowanie kolejnych pokoleń.
Również pozdrawiam.
Rozwój technologiczny sprawił że poprzeczka przeciętności dla mężczyzn poszła nieziemsko w górę, jednocześnie dla kobiet spadła prawie na dno.
Przez to wszystko szaraki przegrywy muszą #!$%@?ć więcej niż kiedyś aby móc konkurować z oskarkami z dużych miast.
Tak jak napisałeś, kobiety są masowo podbierane z małych miejscowości przez co na zadupiach na jedną kobietę przypada 7 facetów.
Problemem jest postępująca atomizacja społeczeństwa. Kiedyś człowiek miał większe kręgi znajomych, spotykał się regularnie z nimi i ich znajomymi i gdzieś się znajdowała dziewczyna wśród podobnych sobie ludzi. Stąd starsze pokolenia mówią że "swój swego znajdzie".
Dzisiaj jeżeli człowiek na studiach nie znajdzie sobie dziewczyny to ma przerypane. Krąg znajomych się zawęża potem i pozostaje internet, a ten jest okrutny. Kilku facetów na jedną dziewczynę,
Kurs językowy: jasne przewaga kobiet, ale albo dziewczyna ma parę, albo się uczy bo ma chłopaka nativa, albo jakaś podstarzała kociara (mają takie, koło 45, zacięcie do języków i lubią chodzić na 3 kursy naraz im trudniejsze języki tym lepiej)
W ośrodku buddyjskim też na medytację, albo pary albo wiek przedemerytalny, 2/3 facetów
Na paru innych rzeczach w
I kto tu jest przegrany? Ja już powoli szykuję się do przejścia do szarej strefy, bo nie będę finansował tych wszystkich darmozjadów. Zbyt wielu takich widziałem i wiem, że nikt nigdy nie odetnie.
Przykładem takiego lewactwa jest moja sąsiadka. Całe życie nie przepracowała ani jednego
A spróbuj mieć robotę, gdzie nie musisz siedzieć 8-16 przez 5 dni! Toś jest oszust, bunelant,
@jamtojest2: oczywiście, bo jak skończysz szybciej niż zakładane to zamiast "nagrody" (np. płatnego czasu wolnego, bo swoje zrobiłeś w 20h zamiast w 40) to dostajesz "karę" - kolejne taski na uzupełnienie luki
Dlatego ja jestem skłócony od lat z moimi rodzicami, bo dla nich #!$%@? dla samego #!$%@? to jest świętość ponad wszelkie wartości.
Mój
Nie po to żyje żeby siedzieć w robocie 80h i jeszcze być z
Nie brać roboty dalej niż 10 km od miejsca zamieszkania.
#!$%@? w obydwu przypadkach
Tak, tylko że to przechodzi pokoleniowo - skoro wujek robił po 10h i tata robił po 10h to ty też musisz, bo:
-jak nie to cała brygada zacznie narzekać (oni robią a ty nie!?);
-kierownictwo zacznie narzekać;
-ty zaczniesz narzekać (wystarczy raz przepracować 2-3 soboty i już człowiek czuje pieniądz i zaczyna się to robić standardem);
@Niktolwiek: @wqeqwfsafasdfasd: Problemem nie są zarobki tylko podejście do życia. Ja zarabiając coraz więcej, pracuję coraz więcej, bo kasa nie ma dla mnie znaczenia pierwszorzędnego.