Wpis z mikrobloga

1 954 - 1 = 1 953

Tytuł: Hahtag
Autor: Remigiusz Mróz
Gatunek: thriller
★★★

miękka, 424 strony

(Wrzucam jeszcze raz, bo przedtem były niewłaściwie tagi.)

Powieść słaba w szczególe i znośna w ogóle

W okresie wakacyjnym ludzie pozwalają sobie na różne szaleństwa: wyruszają w podróż dookoła świata, skaczą na bungie albo zapisują się na kurs tańca. Ja również dałem się ponieść i sięgnąłem po „Hashtag” - nową powieść Remigiusza Mroza. Przyobiecałem sobie, że przeczytam tę książkę, zanim Mróz zdąży wydać kolejną, a więc miałem niewiele czasu i od razu przysiadłem do lektury.

„Hashtag” to moje pierwsze zetknięcie z Mrozem. Dotychczas omijałem jego książki z jednego powodu: poleca je bardzo dużo ludzi. Wszędzie. W internecie, w prasie i na ulicy. Zwykle to zły znak. Nie chodzi o to, że jestem jakimś literackim hipsterem i gardzę wszystkim, co nie wygląda na Hegla w oryginale (wręcz przeciwnie!), po prostu z rezerwą podchodzę do produktu, o którym tyle się mówi. A szczególnie gdy chodzi o książki, bo o nich zwykło się raczej milczeć. W każdym razie na „Hashtag” mogłem spojrzeć nie przez pryzmat poprzednich powieści autora, za to bez żadnych oczekiwań. No i z drobnymi wątpliwościami.

Historia rozpoczyna się zupełnie niewinnie: Teresa, główna bohaterka, otrzymuje esemesa z informacją, że w paczkomacie czeka na nią przesyłka, której w ogóle się nie spodziewała. Kobieta cierpi na fobię społeczną, jest bardzo otyła, przez co ma całą kopę kompleksów i doprawdy wychodzi z domu tylko wtedy, kiedy naprawdę musi. A jeżeli już jej się to zdarza, to od razu zalewa się potem, wzrok kieruje w ziemię i unika kontaktu z kimkolwiek. Mimo to zbiera się na odwagę i postanawia odebrać tajemniczą paczkę, co – jak można się domyślić – wplączę ją w śmiertelną intrygę, a trup będzie się ścielił gęsto.
W blurbie na tylnej okładce napisane jest jeszcze, że „Teresa na nowo odkrywa swoją przeszłość, przez media społecznościowe przetacza się nowy trend, a kolejny internauci zamieszczają wpisy z dziwnym hashtagiem. I że nie byłoby w tym nic interesującego, gdyby nie fakt, że osoby te od lat uważane są za zaginione.”

Pokrótce: jest gorzej niż średnio, ale nie beznadziejnie. Powieść cierpi na kilka przypadłości, co prawda żadna nie jest śmiertelna; to taki poborowy na komisji wojskowej: cherlawy, garbaty, z zapadniętą klatą, ale ostatecznie zdolny do czynnej służby wojskowej.

Wątki fabularne klejone są na ślinie, a im dalej, tym wydaje się, że autorowi bardziej zasychało w gardle. Znaczy trzyma się to wszystko, owszem, ale proszę nie opierać się o ścianę, bo odpadnie. Mówiąc wprost: historia przedstawiona mogłaby się wydarzyć, ale wymagałaby tylu zbiegów okoliczności, tylu przypadków i nieszczęśliwych splotów, że… Cóż, zgodzimy się chyba wszyscy, że na przykład można trafić szóstkę w lotka powiedzmy dwanaście razy z rzędu, prawda? Trudno z tym oponować, ot, matematyka.

I niby wszystko mamy w książce wyjaśnione lepiej lub gorzej, każdy zwrot akcji, i niby wszystko jest zracjonalizowane, ale przecież zdrowy rozsądek podpowiada coś innego. Przynajmniej przez pierwsze dwieście stron miałem wrażenie, że oglądam randomowy thriller na Netflixie, wiecie, jeden z tych, gdzie widz podejrzewa już nawet samego trupa, że zabił siebie, a potem kolejny tuzin ludzi. Są zaginione osoby, jest duża tajemnica, ktoś coś wie, ale nie powie, Mróz żongluje wątkami, a kiedy piłeczka wyleci mu z ręki, to zamiast starać się ją podnieść, po prostu dobiera sobie trzy kolejne i próbuje zrobić salto w tył.

W ogóle zabawne, że końcówka to łopatologiczne tłumaczenie czytelnikowi, co się właściwie wydarzyło. Mróz na dwóch ostatnich stronach streścił pół powieści i podomykał większość wątków. Większość, nie wszystkie – i to też jest dziwne. Nie chodzi o otwarte zakończenie, otwarte zakończenia są super – raczej, bo ja wiem?, o pewną niedbałość albo świadomość, że w zasadzie cały bałagan można usunąć, upychając wszystkie brudne skarpetki w dolnej szafce - przecież mama i tak nigdy tam nie zagląda. W posłowiu Mróz dodaje kolejnych kilka wyjaśnień, ale nie brzmią mi zbyt przekonywająco. Na plus zasługują natomiast cliffhangery, niektóre zwroty akcji oraz to, że pierwsza połowa powieści trzyma się kupy i fabularnie daje radę. Szkoda, że druga wygląda trochę tak, jakby ktoś wrzucił do kotła masę różnych pomysłów, zwrotów akcji, terminologii używanej przez informatyków, doprawił Netfixem i porządnie zamieszał.

Nie wiem, jak w innych powieściach, ale tutaj Mróz wydaje się trochę na siłę poruszać różne ważne współczesne problemy społeczne. Zresztą to chyba taki ogólny trend. Dobry thriller, kryminał, fantastyka, ciekawa historia, niebanalni bohaterowie? Zapomnij, dzisiaj to za mało. Teraz należy Przemycać Treści. Na przykład o wpływie internetu trza pobajdurzyć. Albo o problemach ludzi z fugą dysocjacyjną. Albo o skutkach zanieczyszczania wód gruntowych. I w zasadzie w tym nie ma nic złego, dopóki robi się to dosyć umiejętnie. A u Mroza jest tak różnie, podług zasady: dobra, dorzucę jeszcze coś o nielegalnych polowaniach na rekiny, przecież to takie Ważne Społecznie.

Opisy i dialogi wyglądają jak krótkie artykuły z Wikipedii. Mnóstwo dat, faktów, nazwisk z historii i popkultury żywcem wyjętych ze słownika i wrzuconych w losowych momentach.
Bohaterowie również lubią gadać ze sobą hasłami ze słownika. Z dowolnych słowników. Facet kłóci się ze swoją żoną? Wspaniale, to najlepszy moment, żeby przypomnieć jej o embargu nałożonym przez USA na Włochy w 1962 roku. Albo zrobić mini wykład o Brzytwie Ochckama. Trochę jak w filmach z bollywood, tam każda okazja jest dobra, żeby zatańczyć. U Mroza w każdych okolicznościach warto przytoczyć wyniki jakichś badań albo ciekawostkę ze świata nowych technologii.
Myślę, że po części ten zabieg miał uwiarygadniać fabułę, te nazwiska, daty i miejsca były po to, żeby powieść osadzić w jakichś ramach i obudować. Ale wyszło komicznie. Szczytem jest dyskusja na temat wypoku, słowa „odjaniepawlić” oraz że (cytuję): „Twój outfit specerowy to prawdziwy sztos”. How do you do, fellow kids?

Dwa słowa o języku. Ten jest zupełnie przezroczysty – ten sam dla narracji pierwszo- i trzecioosobowej, i bardzo szkoda, bo jestem pewien, że Mróz umie pisać ładniej stylistycznie.

A najzabawniejsze jest to, że książka kuleje na prawie każdym froncie, ale… cholera, czyta się to całkiem, całkiem (sztos!), mimo że co chwila zgrzyta (nie-sztos) i zwodzi w każdym rozdziale (nie-sztos), i że momentami jest żałośnie (nie-sztos!)!

Ha, taki zwrot akcji! Widzicie, ja też umiem! Najwyraźniej dużo nie-sztosów daje coś w rodzaju sztosu. To jest chyba ten efekt synergii. A embargo na Włochy w 1962, pamiętajcie podczas kłótni.

Ponarzekałem sobie, ponaśmiewałem się, ale Mrozowi przecież i tak nie zaszkodzę, ba, życzę mu kolejnych osiemdziesięciu książek, bo – mówiąc zupełnie poważnie – ten chłopak przecież umie pisać, tylko przy okazji bardzo dobrze rozumie rynek i jego potrzeby, więc wypuszcza na świat takich cherlawych poborowych. Mięso armatnie zawsze w cenie. Byleby karabin utrzymał.

A teraz proszę się nachylić i kaszlnąć.

#ksiazki
#bookmeter
Pobierz Hubert_Fryc - 1 954 - 1 = 1 953

Tytuł: Hahtag
Autor: Remigiusz Mróz
Gatunek: thr...
źródło: comment_3MltfbERAIHCFbTcDZHAg5ljWhzDqLFB.jpg
  • 6