Wpis z mikrobloga

Witam ponownie.

Naszym dzisiejszym tematem jest zgłębienie zjawiska konwersji na chrześcijaństwo i powodów, dla których poganie mogli porzucać dotychczasowe ścieżki życia i przerzucać się na nową religię. Fakt ten jest jedną z większych zagadek w temacie. Jak to się stało, że marginalny ruch założony przez Żydów (pochodzących z, jak pamiętamy, Radomia cesarstwa) w niespełna cztery stulecia stał się oficjalną religią Rzymu?

Wyjaśnień tego stanu rzeczy mamy wiele: od cudów i boskich interwencji po hipotezy w stylu niesamowitej zdolności adaptacyjnej chrześcijaństwa (Adolf von Harnack), przedstawieniu nowej religii jako siły odnawiającej więdnące życie miejskich wspólnot (Rodney Stark) czy przekaz, dopasowany do ewoluujących potrzeb duchowych (Marcel Simon).

Zanim poszukamy odpowiedzi na to pytanie, rzut oka na statystyki, albo raczej ich symulację. Podaję za „The Early Christian World” pod redakcją Esler’a:

Rok|Liczba chrześcijan (szacunkowa)|Udział w populacji cesarstwa (szacunkowy)

40|1000|0,0017%
50|1400|0,0023%
100|7,530|0,0126%
150|40,496|0,07%
200|217,795|0,36%
250|1,171,356|1,9%
300|6,299,832|10,5%
350|33,882,008|56,6%

Zapewne wielu z was ciśnie się teraz na usta: ej, jak oni to niby opracowali? Zawsze byłem noga ze statystyki historycznej, ale obiecuję, że jak tylko będę miał chwilkę to zrobię osobny wpis na ten temat. Póki co załóżmy, że wyliczenia te są, pi razy drzwi, poprawne (zresztą nikt nie utrzymuje, że są one dokładnie poprawne, chodzi tylko o rząd wielkości).

Oczywiście w oczy rzuca się drastyczny skok popularności chrześcijaństwa między 300 a 350 rokiem, podyktowany zapewne konwersją Konstantyna i rodziny cesarskiej. Chrześcijaństwo w kilka lat awansuje z prześladowanej, choć licznej sekty, do rangi religii wyznawanej przez najważniejsze osoby w państwie.

Konstantynem i tym co po nim zajmiemy się jednak przy innej okazji. Najpierw zastanówmy się jak chrześcijanie doszli do tych 10 procent w przeddzień edyktu mediolańskiego. Zaczniemy od tego, że pokrótce omówimy sobie „habitat”.

Z zachowanych zabytków piśmiennictwa i źródeł archeologicznych, jak również „antropologizacji” wynika, że chrześcijaństwo szerzyło się głównie w miastach. Nie znaczy to jednak, że proces ten postępował wszędzie tak samo - to wiemy na przykład z rekonstrukcji liczby chrześcijan na podstawie liczby duchownych (znanej ze źródeł).

I tak wydaje się, że Rzym wpasował się mniej więcej w średnią podawaną w niedorobionej tabelce kilka akapitów wyżej. Z wyliczeń Roberta M. Granta wynika, że w okolicach 250 roku Wieczne Miasto miało około 20k chrześcijan na 700k mieszkańców (czyli 0,028%).

Nie wszędzie jednak było tak samo. Na przykład palestyńska Gaza wyglądała inaczej - pod koniec czwartego stulecia miasto miało zaledwie 280 chrześcijan i 163 świeżych konwertytów (na 15k mieszkańców). Widzimy więc, że czynników kształtujących prędkość konwersji musiało być dużo i wiele zależało od lokalnych uwarunkowań.

Wydaje się, że największym wzięciem wczesne chrześcijaństwo cieszyło się w Azji Mniejszej. Badania van der Meera i Mohrmann z 1958 r. wskazują, że do końca pierwszego wieku chrześcijańskie wspólnoty zamieszkiwały 42 miasta cesarstwa. Ponad połowa z nich znajdowała się na terenach współczesnej Turcji.

Oczywiście wspólnoty owe nie ograniczały się do tego regionu - na linii Zachód-Wschód sięgały od Rzymu do Edessy, a na osi Północ-Południe od macedońskiego Filippi do libijskich Pentapolis. Pod koniec III wieku chrześcijaństwo na dobre sięgnęło półwyspu Iberyjskiego na zachodzie, Brytanii na północy, Iraku na wschodzie i Arabii na południu. Według badań Hinson’a nadal jednak dominowała Azja Mniejsza, wraz z Syrią, Egiptem i Kartaginą.

Mamy bardzo mało informacji na temat chrześcijaństwa prowincjonalnego. Nawet archeologia niewiele (póki co) może nam tutaj pomóc i z tego też tytułu uważa się, że było to zjawisko marginalne, a sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w czasach Konstantyna. Jedyne co możemy powiedzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa to to, że takie zjawisko istniało.

Problemem naszych źródeł jest to, że skupiają się niemal całkowicie na świecie grecko-rzymskim (obejmującym także wspomnianą przed chwilą Kartaginę, miasta syryjskiego wybrzeża, północny Egipt i wybrzeża Azji Mniejszej). Z fragmentarycznych źródeł wiemy jednak, że chrześcijaństwo cieszyło się dużym wzięciem także poza tym światem.

Do końca II wieku istniały już liczne wspólnoty syriackich chrześcijan, które koncentrowały się wokół miast takich jak Nisibis i Edessa. Miały one w przyszłości dużą rolę do odegrania w procesie kształtowania się chrześcijańskiej doktryny i kontrowersji jakie wokół niej narosły.

Wraz z syriackim chrześcijaństwem rozwijało się „asyryjskie”. Asuristan był bardzo silnym ośrodkiem tej tradycji i z czasem stał się matecznikiem nurtu wschodniosyriackiego. Na taką skalę, że zdaniem Ziółkowskiego w VII wieku była to religia większości mieszkańców tego regionu, mimo prześladowań ze strony Sasanidów.

Aż korci żeby opisać jeszcze kilka innych kierunków misjonarskich, ale nie o tym mieliśmy tutaj mówić. Zrobię to zatem w następnym odcinku, bo temat jest bardzo ciekawy. Podam też więcej szczegółów do przykładów, które już wymieniłem. Najwyżej seria się trochę rozciągnie, ale to chyba nie problem?

Przechodzimy zatem do nawróceń i tego co za nimi stało. Wiemy o zastrzeżeniach co do definicji konwersji, wiemy o pogańskiej reakcji na chrześcijaństwo i wiemy, że poganie mogli oczekiwać od swojej religii przede wszystkim skuteczności w załatwianiu spraw doczesnych i opieki nadprzyrodzonych sił.

Wspomniana opieka miała się przejawiać nie tylko w pomyślnym obrocie spraw życia codziennego, ale także w bardziej spektakularny sposób. I tak dochodzimy do cudów, o które dwa odcinki temu pytał @ja_nie_lubie i które MacMullen czy James uważali za kluczowe przy konwersjach.

Cuda były bardzo pożądane w tamtych czasach. Ten kto cieszył się reputacją zdolnego do ich czynienia, stawał się szybko popularny. Sam Jezus był początkowo postrzegany przez wielu przede wszystkim jako święty mąż, wędrowny cudotwórca i to stąd mogli brać się jego pierwsi zwolennicy.

Vermes zauważa, że wiele nowotestamentowych opisów działalności Jezusa bardzo dobrze wpisuje się we wzorzec czegoś co nazywa „charyzmatycznym judaizmem”. Mowa tutaj o judaizmie w szerszym tego słowa ujęciu (niektórzy judaizmem nazywają tylko jego rabiniczną wersję, która kształtowała się mniej więcej w tym samym czasie co chrześcijaństwo).

Przywołuje przykłady starożytnych proroków, którzy często występowali przeciwko (lub poza nim) skostniałemu systemowi wierzeń, a swój autorytet opierali na rzekomej mocy jaką miał obdarzyć ich Bóg. Pokazuje także postacie bardziej współczesne Jezusowi jak Hanina ben Dosa, Honi czy Jan Chrzciciel.

Jeśli ufać źródłom (często apokryficznym), to w zasadzie każda konwersja dokonana przez apostołów i ich następców była związana z cudem. Najczęściej z uzdrowieniem, choć zdarzały się dużo bardziej spektakularne. Takie jak na przykład zniszczenie świątyni Artemidy wraz z zamieszkującym ją demonem.

Fakt, że wiele z tych opisów pochodzi z apokryfów wcale nie przekreśla ich użyteczności. Owszem stawia pod znakiem zapytania historyczność zdarzeń, ale jasno i dobitnie pokazuje, że dla wspólnot, w obrębie których powstały, przyczyna nawrócenia była nierozerwalnie związana z cudami.

Na tej podstawie możemy przyjąć, że faktycznie, cuda odgrywały sporą, być może decydującą rolę w procesie pozyskiwania konwertytów. Zaraz zaraz, co ty pleciesz?! Trzy odcinki temu pisałeś coś o zasadzie ekonomii myślenia i o tym, że historia, choć nie jest nauką, to zasługuje na pewną dozę zaufania, a teraz każesz nam wierzyć w cuda?

No nie. To nie tak. To znaczy, owszem, możemy przyjąć, że w tamtych czasach, z sobie tylko znanych powodów, Bóg łaskawiej i hojniej sypał cudami niż teraz. Możemy, w końcu jest to możliwe (co tak naprawdę nie jest możliwe?). Tylko, że to będzie niezgodne ze wspomnianą już zasadą ekonomii myślenia.

Musielibyśmy założyć, że:

a) chrześcijański bóg istnieje
b) lubi czasem zainterweniować w życie ludzi
c) kiedyś interweniował częściej albo kiedyś ludzie byli bardziej wyczuleni na te interwencje

Wszystkie te założenia są ok, ale jeśli je przyjmiemy to znaczy, że nie mówimy już o historii tylko o religijnej tradycji. Chcemy chyba jednak pozostać przy historii? Ja bym chciał. Dlatego też przyjmiemy prostsze założenia. Dzięki temu nie opuścimy naszego poletka.

Zatem: cokolwiek wydarzyło się między nawracającymi a nawracanymi było przez dużą część zainteresowanych uważane za cud i dowód na boską interwencję. To czy faktycznie był to cud pozostaje poza naszym zainteresowaniem. W końcu chcemy znać powody konwersji TAMTYCH ludzi.

Świat starożytnych był pełen cudów. Dosłownie. Przytaczany już w naszej serii Kelsos pytał na przykład chrześcijan czym się różnią od egipskich handlarzy cudów, którzy są obecni w każdym większym mieście. Wystawali na placach i za opłatą oferowali powodzenie, uroki, uzdrowienie i inne drobne usługi. Skoro była podaż to musiał być popyt.

Nawróceni musieli wierzyć, że to co się stało jest prawdziwe, jest cudem i stoi za tym Bóg. W przeciwnym razie po prostu by się nie nawrócili. I nie jest tak, że wszyscy ludzie, którzy wówczas żyli, brali opowieści o cudach za dobrą monetę. Wiele osób nie tylko je odrzucało, ale wręcz wyśmiewało.

Nie było to jednak najczęstsze podejście. Ojciec Historii Kościoła, Euzebiusz podaje przykład Azji Mniejszej w I wieku, mówiąc o „wielu, którzy przyjęli Dobrą Nowinę i siali zbawcze ziarno Królestwa Niebieskiego jak świat szeroki[…] czynili cuda z Bożą pomocą i za pośrednictwem Ducha Świętego”.

Ludzie nie pozostawali obojętni i „w rezultacie zebrane tłumy, każdy jeden mąż, […] zaczęły żarliwie oddawać cześć Stwórcy Wszechrzeczy”. Podobnie wypowiadał się Święty Paweł, który również upatrywał potwierdzenia prawdziwości chrystusowej nauki w cudach i nadprzyrodzonych mocach, a nie w „uwodzących przekonywaniem” słowach mądrości.

Przywoływane już Dzieje Jana opowiadają historię apostoła w Efezie, który natrafia na wrogo nastawiony tłum pogan, ale przekonuje ich cudownymi uzdrowieniami i zniszczeniem świątyni Artemidy, którą, jak się okazuje, zamieszkiwał demon.

Rzekomy demon w świątyni to swoją drogą świetna ilustracja tego, jak wielu chrześcijan widziało różnice między „swoimi”cudami, a tymi czynionymi przez konkurencję. Jan uzdrawia, bo jest medium, przez które działa moc prawdziwego Boga. Kult Artemidy owszem, ma moc, ale jest to moc szatańska.

Wracając jednak do tych rzekomych wydarzeń to ciężko stwierdzić, czy faktycznie miały one miejsce. To znaczy możemy racjonalizować i szukać informacji o jakimś trzęsieniu ziemi czy spontanicznym pożarze, które mógłby zniszczyć świątynię. Tyle, że to bez sensu i nie jest ważne dla naszego rozumienia tematu. Ważne jest to, że jakaś część ludzi wierzyła w tę historię.

Przyjmuje się, że Dzieje Jana zostały spisane w drugiej połowie II wieku, a opisywana akcja (niezależnie od tego czy jest prawdziwa czy nie) musiała być umiejscowiona nie później niż w drugiej połowie I wieku. Wynika z tego prosty wniosek: historia ta musiała funkcjonować jako coś wartego uwagi w przekazie ustnym przez co najmniej 50 lat. Gdyby została uznana za całkowitą bzdurę i nie była powszechna - są raczej małe szanse, że doczekała by się spisania i dotrwała do naszych czasów.

Tego typu opowieści, funkcjonujące w powszechnym obiegu, są regułą. I tak wspominany już Euzebiusz przytacza opowieść o męczennikach z Cezarei, którzy zostali wrzuceni do wody i utonęli. Niedługo potem miastem wstrząsnęło trzęsienie ziemi, a ciała męczenników wypłynęły na plażę. Jeśli wierzyć jego słowom to: „każdy mieszkaniec Cezarei może o tym zaświadczyć”. Nieprzypadkowo używa czasu teraźniejszego i to właśnie trzęsienie łączy z konwersją mieszkańców miasta, którzy „wyznali, że jedynym prawdziwym bogiem jest bóg chrześcijan”.

Widzimy, że w obydwu przytoczonych tu historiach (i wielu innych, których przytoczyć nie możemy bo nie mamy na to miejsca) cud niekoniecznie był czymś indywidualnym. Potęga Boga jest ukazana jako wielka i przerażająca, co jasno wskazuje, że góruje on nad wszystkimi innymi siłami w świecie.

Są ku temu dobre powody. Świat jest w końcu miejscem, na którym wyznaje się setki bogów, demonów, aniołów czy innych kosmicznych sił. Skoro na każdym placu stoi Egipcjanin gotowy za drobną opłatą cudownie uzdrowić cię z choroby, nie dołączysz ot tak do podejrzanej sekty, obiecującej w zasadzie to samo.

Chyba, że przekonasz się, że moc która przez nich działa jest potężniejsza i skuteczniejsza. Zdaniem MacMullena „dowodem” (w sensie: w odczuciu ówczesnych ludzi) na to mogły być egzorcyzmy. Temat ten jest prawie nieruszony przez historyków, tymczasem źródła wczesnochrześcijańskie często o nim wspominają.

Poruszają go nie tylko apokryfy czy spisane „wieści gminne”, ale także ludzie światli i piśmienni, tacy jak na przykład Justyn, Ireneusz, Tertulian, Cyprian Kartagiński czy Euzebiusz. W każdym z tych przypadków wskazywali oni, że chrześcijanie wypędzali demony nieomal hurtowo.

Wiele wskazuje na to, że początkowo bardzo powszechna była wiara w to, że każdy chrześcijanin ma moc wypędzania złych duchów. Niedługo jednak pojawiła się grupa „egzorcystów z zawodu”. Widocznie uznano, że jakkolwiek każdy może to robić, to jednak fajnie mieć też specjalistów.

Egzorcyzmy chrześcijańskie wywodziły się z żydowskiej tradycji religijnej. Jak zauważa Vermes, starożytni Żydzi utożsamiali wiele chorób i dolegliwości (zwłaszcza umysłowych) z opętaniem. Patrząc na apokryfy i rodzącą się hagiografię widać, że wczesne chrześcijaństwo poszło w ślady „starszych braci”, a z egzorcyzmów uczyniło swój znak rozpoznawczy.

Co ciekawe opisy dość szybko ewoluują i ze „zwykłych” przechodzą w bardziej szczegółowe i dramatyczne. Na ich zakończenie, po ciężkiej walce egzorcysta odbywa niejako triumf nad pokonanym złym duchem, zmuszając go do płaszczenia się, błagania o litość i rozpaczliwych krzyków. Takie historie ukazywały boską potęgę. Bóg jawił się jako ten, który ot tak załatwia inne byty nadprzyrodzone. Obraz bardzo zgodny z chrześcijańską wizją monoteizmu.

Był to także bardzo istotny przekaz w politeistycznym kontekście, w jakim operowało chrześcijaństwo. Otóż samo przekonanie pogan do wiary w jeszcze jednego boga nie było jakimś wielkim wyzwaniem. W końcu podobne zjawiska zachodziły cały czas mimo, że czasem spotykały się z oporem co tradycyjniejszych członków społeczności. Na pewno nie było to tak wielkim problemem jak przekonanie pogan, że tylko ten bóg jest Bogiem, a reszta to demony czy wręcz zmyślone postacie.

Takie triumfalno-dominujące przedstawianie chrześcijańskiego Boga na pewno miało swoją rolę we wbijaniu świeżo nawróconym do głów tego, na czym polega chrześcijański teizm w odróżnieniu od pogańskiego. Wszystkie te cuda, od uzdrowień po egzorcyzmy, były powodami, dla których jakaś część ludzi przeszła na chrześcijaństwo.

Zebrane tłumy, stając w oko w oko z taką potęgą albo branymi za prawdę doniesieniami o niej, zaczynały interesować się szczegółami. To z kolei mogło i często prowadziło do trwałej konwersji. Ten obraz jest tym bardziej wiarygodny, że zgadza się z tym, co wynika z antropologizacji czyli tym, co wiemy o działalności ludzi takich jak Simon Kimbangu czy William Wade Harris.

Oczywiście nie znaczy to, że wszystkie konwersje były spowodowana wiarą w cuda czy strachem przed ewentualną karą (tego akurat nie jesteśmy w stanie określić). Nie mamy jednak dobrych powodów, żeby nie uważać, że to był jeden z ważniejszych czynników, znacznie zwiększający atrakcyjność chrześcijaństwa w oczach pogan.

To co? Możemy się rozejść, wszystko jasne?

No, nie do końca. Pogląd, który omówiliśmy i uznaliśmy za całkiem sensowne wytłumaczenie, nie daje nam bowiem pełnego obrazu (albo raczej pełniejszego). Czy nie ważniejszym tematem do zbadania są indywidualne, wewnętrzne konwersje? Gdyby ograniczyć się tylko do cudów, to poza nawiasem zostają nam wszyscy ludzie, którzy zainteresowali się chrześcijaństwem z innych powodów niż pragnienie nadprzyrodzonej interwencji. I nie chodzi tylko o intelektualistów. Nie trzeba zaraz być filozofem żeby mieć wysublimowane potrzeby religijne.

Ze źródeł i antropologizacji wiemy, że konwersja była często owocem poszukiwań duchowych i zwieńczeniem procesu wewnętrznej przemiany. Oczywiście źródła są fragmentaryczne, bo niewielu konwertytów spisało swoje przemyślenia, ale to co wiemy wystarczy żeby stwierdzić, że tacy ludzie istnieli.

Ciekawa jest zwłaszcza owa „antopologizacja”. Współczesne czasy przenikania się kultur dostarczyły badaczom wiele materiału: inwazja „mądrości Wschodu”, konwersje na islam w Europie Zachodniej, pojawienie się tzw. neopogaństwa czy masowy eksport chrześcijaństwa do Afryki i na Daleki Wschód.

Badający te zjawiska doszli do wniosku, że konwersja to stopniowy proces i wypracowali następujący model (podajemy za Lewis’em Rambo):

1. Punkt wyjściowy - początkowy model życia danej jednostki
2. Kryzys tożsamości (model nie odpowiada potrzebom, rodzi się poczucie niekompletności)
3. Poszukiwanie rozwiązania (celu, sensu, nowej osobowości)
4. Zainteresowanie jedną z poznanych koncepcji
5. Długotrwała i wzajemna interakcja ze wspólnotą, która uosabia model życia atrakcyjny dla jednostki
6. Wybór między starym a nowym
7. Stopniowe dostosowywanie się do nowego modelu oraz tegoż modelu do siebie

Jakby tego było mało to wytłumaczenie z cudami jest niekompletne. Przecież to, że ktoś zainteresował się chrześcijaństwem bo zobaczył/usłyszał o niezwykłej mocy Boga, nie czyniło z niego jeszcze chrześcijanina, prawda? Nawet w tym przypadku cud był tylko (i aż) bodźcem, który inicjował proces konwersji.

To wszystko sprawiło, że historycy uświadomili sobie, że problemu konwersji nie można do końca „cudownie” wytłumaczyć. Pogląd ten nie zniknął z mainstreamu, pojawiła się jednak konieczność szukania dodatkowych wytłumaczeń żeby lepiej zrozumieć ten fenomen.

Stąd pogląd wyrażany między innymi przez Simon’a czy Finn’a, że klasyczne pogaństwo po prostu się „przeżyło”. Albo raczej warunki w jakich żyli ludzie zmieniły się tak, że dotychczasowe sposoby na zaspokajanie potrzeb duchowych (i innych, które wierzenia/religie pomagają zaspokajać) nie było dłużej możliwe dla znacznej części ludzi.

Jako symptomy Simon podaje widoczną w pogaństwie ewolucję w stronę henoteizmu, czyli skupianiu czci na jednym bóstwie, uważanym za główne. Nie ma tu jednak mowy o odrzuceniu innych. Widać to świetnie na przykładzie ewolucji kultu Izydy, która z czasem jest opisywana jako ta „której twarz obliczem pospólnym bogów i bogiń wszystkich”.

Jeszcze lepiej wyraża to Plutarch ze swoim: „Nie ma bogów różnych dla różnych ludów [...] lecz tak jak słońce, księżyc, niebo, ziemia i morze są wspólne dla wszystkich, a przecież różnie się nazywają wśród różnych ludów, tak również jest jeden byt duchowy”.

Przyczyn takiego stanu rzeczy upatruje Simon w tym, że pogaństwo rozpaczliwie próbowało pogodzić zlewające się ze sobą nurty pochodzące ze starszych kultów etnicznych. Były one jednak zbyt różne i nawet zaawansowany synkretyzm nie potrafił poskładać ich tak, żeby nadać im spójny sens i dać wspólną tożsamość ich zwolennikom.

Kolejnym symptomem miały być sukcesy misyjne misteriów wschodnich (i kultów wschodnich w ogóle). To z kolei, Simon interpretuje jako zmianę oczekiwań ludzi wobec religii. Twierdzi, że wielu z nich nie chciało już tylko pośrednictwa w ubijaniu interesów z bogami, ale autentycznego, indywidualnego kontaktu z bóstwem.

I rzecz nie dotyczyła tylko pospólstwa, które z uwagi na trudy życia mogło szukać pocieszenia. Poetycko (bez cienia szydery) ujął to jeden z największych umysłów epoki, Klaudiusz Ptolemeusz: „Śmiertelnikiem je
niedoszlyandrzej - Witam ponownie. 

Naszym dzisiejszym tematem jest zgłębienie zja...

źródło: comment_Wt1c21Ac680uyqcxqhWrBVMaSJDZ8Ayu.jpg

Pobierz
  • 31
  • Odpowiedz
Bardzo przeszkadza w czytaniu?


@niedoszly_andrzej: a widziałeś kiedyś artykuł w gazecie lub książkę w której tekst by tak wyglądał? Nie bez powodu nikt nie robi pustej linii co drugie zdanie.

nie chce żeby się tekst zlewał o co nie trudno przy 7
  • Odpowiedz
@j3sion: błędy zdarzają się każdemu. Nieprzypadkowo proszę zawsze o ich wytknięcie. Co do źródeł to podawałem na jakich pracach się opieram, jak coś dodaje z innych to autora też staram się przywołać. Przypisów nie planuję (no chyba, że wyjątkowe okoliczności) bo po 3 latach wikipedii mam dosyć.

Pełna bibliografię wrzucę jak w końcu uporam się że stroną. Pisanie tego to hobby na boku a nie praca na etat, toteż nie
  • Odpowiedz