Wpis z mikrobloga

Jakub Mielnik Jak Polacy stworzyli Izrael
https://dzismis.com/2017/08/11/jak-polacy-stworzyli-izrael-cz-1/

Z dokumentów, do których dotarł „Focus Historia”, wynika, że do powstania żydowskiego państwa przyczyniła się Polska. A w zasadzie rząd RP i to kilka miesięcy przed wybuchem II wojny


Lipiec roku 1954 był wyjątkowo gorący w Governador Valadares. Doktor Apoloniusz Zarychta, właściciel nieźle prosperującej firmy handlującej w Belo Horizonte kamieniami szlachetnymi, od kilku tygodni pocił się w brazylijskim mieście, próbując zorganizować wydobycie cennych kruszców. 19 lipca dotarł do niego list, przesłany przez centralę firmy z Belo. Ze stempla i znaczków wynikało, że przesyłkę nadano w Tel Awiwie w Izraelu. – My, Żydzi Polscy w Izraelu, czujemy, że pomoc przez Rząd Polski udzielona naszej sprawie wolnościowej jest perłą w koronie Polski, dowodem, że to, czegośmy się w ławkach szkolnych uczyli o Kościuszce i Mickiewiczu, nie jest frazesem, tylko tradycją – pisał autor listu Benjamin Gepner, którego trudno posądzać o tani sentymentalizm. Gepner spędził całą II wojnę światową w szeregach osławionego Gangu Sterna, wojując z brytyjskimi siłami okupacyjnymi w Palestynie i wycinając w pień arabskie wioski. Polski poszukiwacz ametystów znad Rio Doce, przed wojną związany z neopogańskim i nacjonalistycznym pismem „Zadruga”, był jak najbardziej właściwym adresatem listu, pisanego przez byłego żydowskiego terrorystę.

Doktor Zarychta, kiedyś oficer Wojskowej Służby Geograficznej, poznał Abrahama Sterna, gdy jako przedwojenny szef departamentu emigracyjnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej koordynował supertajny plan pomocy Żydom walczącym o powstanie państwa Izrael. Sanacyjna Polska stała się przed wojną centrum werbunkowym i szkoleniowym dla prawicowych syjonistów Władimira Żabotyńskiego, wojujących z Brytyjczykami i Arabami w Palestynie.

Wiosną 1939 roku beskidzkimi lasami w okolicach Andrychowa raz po raz wstrząsały eksplozje i strzelaniny. W tajnej operacji brało udział 25 młodych mężczyzn, którym zakazano utrzymywania jakichkolwiek kontaktów z okoliczną ludnością. Przez cztery miesiące przybysze pod okiem instruktorów Wojska Polskiego uczyli się technik walki partyzanckiej i sabotażu, szkolili się w organizowaniu ataków terrorystycznych i zamachów bombowych, poznawali też podstawy konspiracji. Jak wspominał po latach jeden z biorących udział w szkoleniu: „Polacy potraktowali kurs terroryzmu jako dyscyplinę naukową, poznaliśmy matematyczne formuły na demolowanie konstrukcji z cementu, żelaza, drewna, cegieł i ziemi”.

Czteromiesięczny kurs zakończył się suto zakrapianą imprezą z udziałem dowódcy armii „Karpaty” generała Kazimierza Fabrycego i pułkowników Józefa Smoleńskiego i Tadeusza Pełczyńskiego, którzy reprezentowali słynną Dwójkę, czyli Oddział II Sztabu Generalnego, jak nazywano przedwojenny wywiad wojskowy. Gdy panowie oficerowie już sobie trochę popili, generał Fabrycy zapytał komendanta szkolonej grupy, skąd pochodzą uczestnicy kursu. – Z całego świata, ten np. jest z Chin – odpowiedział dowódca, wskazując na młodego oficera, który urodził się w Harbinie w Mandżurii. – Jakoś mi nie wygląda na Chińczyka – stwierdził generał i obaj się roześmiali, bo uczestnicy kursu rzeczywiście nie mieli nic wspólnego z Chinami. Kurs w Andrychowie przeznaczony był dla oficerów Irgunu, podziemnej armii założonej przez lidera syjonistycznej prawicy Władimira Żabotyńskiego do walki o państwo żydowskie w Palestynie. Tropieni przez Brytyjczyków bojownicy w tajemnicy przedostali się do Polski z Palestyny w małych grupach, samolotami LOT, kursującymi między Hajfą a Warszawą, albo liniowcem Polonia, który łączył Palestynę z rumuńskim portem w Konstancy, a stamtąd pociągiem do Krakowa. Poza nielicznymi wyjątkami wszyscy mówili po polsku.

– Irgun tworzyła palestyńska klasa średnia, w większości polskiego pochodzenia – mówi dr Laurence Weinbaum, historyk z Instytutu Żabotyńskiego w Tel Awiwie, który w książce „Marriage of convenience, New Zionist Organization and Polish Government 1936–1939” przytacza opinię słynnego pisarza Artura Koestlera: „dowództwo Irgunu stanowili młodzi polscy intelektualiści wychowani w rycerskiej tradycji romatycznych zrywów niepodległościowych i rewolucyjnych”. To pokrewieństwo poglądów widać było także w Andrychowie. – Polscy instruktorzy widzieli w nas nowy rodzaj Żydów, naprawdę cieszyli się, że biorą udział w tworzeniu armii żydowskiej – wspominał cytowany przez Weinbauma uczestnik szkolenia Yaakov Meridor

Kurs w Andrychowie to efekt umowy zawartej jeszcze w 1936 r. między Żabotyńskim a władzami polskimi. Zakładała ona pomoc polskiej armii w szkoleniu bojowników żydowskich, walczących o państwo Izrael w Palestynie. Etap wstępny stanowiły paramilitarne obozy dla młodzieży syjonistycznej, organizowane pod patronatem Ministerstwa Spraw Wojskowych latem 1936 i 1937 r. Pierwsza grupa ok. 40 żołnierzy Irgunu pojawiła się w Polsce latem 1938 r., prowadząc regularne szkolenia wojskowe w Zofiówce na Wołyniu i w Podębinie pod Łodzią. Kurs w Andrychowie miał być kulminacją współpracy. Szkolenie kadrowej grupy ekspertów, którzy potem podzielili się zdobytą wiedzą z setkami żydowskich żołnierzy w Palestynie, nadzorował sam Abraham Stern, urodzony w Suwałkach komendant Irgunu. „Jego szczupła postać mówiła o skupionej energii, jak w sprężynie, a przelatujące błyski oczu, gdy mówił o walkach, miały w sobie coś z agresywności i zaciętości szerszenia” – tak zapamiętał go Apoloniusz Zarychta, który pilotował szkolenia bojowników syjonistycznych z ramienia polskiego MSZ. – Mieliśmy przed sobą człowieka idei, jak nasz Piłsudski, jego słowa o konieczności walki i ofierze krwi dla zdobycia wolności były nam bliskie, bo mało kto z nas nie brał udziału w walkach niepodległościowych – tak pisał Apoloniusz Zarychta o pierwszym spotkaniu z Władimirem Żabotyńskim, do którego doszło w MSZ w Warszawie 9 września 1936 roku. Zarychta niewiele się mylił. Konspiracyjna bibuła piłsudczykowskiego podziemia z czasów rozbiorów była podstawą funkcjonowania Irgunu, który w Palestynie stanowił ramię zbrojne syjonistów Żabotyńskiego. – Polacy nigdy nie rozumieli socjalizmu Ben Guriona. Żabotyński i Stern przemawiali językiem szabli i to się w Polsce bardzo podobało – mówił po wojnie Israel Scheib Eldad z założonej przez Żabotyńskiego organizacji młodzieżowej Betar, zaplecza Irgunu. Zwolennicy Żabotyńskiego nigdy nie kryli się z fascynacją Piłsudskim. W 1935 r. delegacja Betaru umieściła nawet ziemię z grobu swojego patrona Josepha Trumpeldora na kopcu Piłsudskiego. Kiedyś prawa ręka założyciela syjonizmu Teodora Herzla, Władimir Żabotyński wziął w dwudziestoleciu międzywojennym rozbrat z ruchem syjonistycznym, bo nie wierzył, że uda się wynegocjować z Brytyjczykami zgodę na pokojową kolonizację Palestyny i powstanie państwa Izrael. Nawołując do walki zbrojnej o Izrael, Żabotyński założył organizację syjonistów rewizjonistów i wzorem Józefa Piłsudskiego przystąpił do budowy kadr wojskowych przyszłego państwa.

Powołał do życia młodzieżową organizację Betar, która stawiała na szkolenie wojskowe i ideologiczne młodych syjonistów. – Betar to dzieci, igrające z żydowską swastyką – mówił o bojówkach Żabotyńskiego lider Światowej Organizacji Syjonistycznej Chaim Weizmann, a David Ben Gurion złośliwie nazywał lidera rewizjonistów Władimirem Hitlerem. Rzeczywiście Żabotyński gotów był sprzymierzyć się z samym diabłem, o ile przybliżałoby go to do celu, jakim było wywalczenie dla Żydów własnego państwa. W 1934 roku rewizjoniści uzyskali poparcie Benito Mussoliniego, który zgodził się na przyjęcie do szkoły marynarki wojennej w Civitavecchia 136- -osobowego oddziału ochotników Betaru. Mussolini, który znany był ze swojej niechęci do nazistowskiego antysemityzmu, cenił i szanował przywódcę rewizjonistów. – Aby syjonizm mógł odnieść sukces, potrzebujecie żydowskiego państwa z żydowskim językiem i żydowską flagą – mówił Duce.

Gdy dwa lata po uruchomieniu szkolenia Betaru w faszystowskich Włoszech Żabotyński pojawił się w Warszawie, nad Żydami w Europie wisiały już czarne chmury. Naziści wprowadzili rasistowskie ustawy norymberskie, wywołując prawdziwy exodus Żydów z Niemiec. W Polsce po śmierci Józefa Piłsudskiego ton życiu publicznemu zaczął nadawać Obóz Zjednoczenia Narodowego, który wykluczył przyjmowanie Żydów w swoje szeregi, promując jednocześnie wojnę handlową z przedsiębiorcami żydowskiego pochodzenia i stwarzając atmosferę sprzyjającą wprowadzeniu getta ławkowego na polskich uczelniach. Tymczasem przedwojenna Polska z liczącą ponad 3,5 miliona społecznością Żydów (10 proc. obywateli II RP) była demograficznym centrum świata żydowskiego w Europie. Tylko w USA diaspora żydowska była liczniejsza, a tylko w Palestynie Żydzi stanowili większy niż w Polsce odsetek mieszkańców. Syjonistyczna lewica oskarżała Żabotyńskiego o to, że nawołując do emigracji, sprzyja antysemitom, którzy chcą się pozbyć Żydów z Europy. Lider rewizjonistów po prostu wyczuł panujące wówczas nastroje. Tylko w latach 1937–1939 do organizacji żydowskich pomagających w finansowaniu emigracji do Palestyny wpłynęło 180 tys. wniosków z Polski. Wraz z rodzinami autorzy tych wniosków stanowili 700-tysięczną armię potencjalnych emigrantów, których Żabotyński chciał wywieźć z Polski. Główny problem polegał jednak na tym, że Brytyjczycy panicznie bali się żydowskiej kolonizacji Palestyny, ponieważ mogła wywołać rewoltę Arabów, dojrzewających do przyjęcia protektoratu III Rzeszy.

– Jest obowiązkiem rządu polskiego śledzić z uwagą i szczególną sympatią rozwój żydowskiej siedziby narodowej w Palestynie, realizującej odwieczne marzenie narodu żydowskiego – mówił na jesiennej sesji Ligi Narodów w roku 1936 dr Tytus Komarnicki, apelując w imieniu Polski do Wielkiej Brytanii, by nie zamykała mandatowej Palestyny dla żydowskiej emigracji. Ponieważ starania te skazane były z góry na niepowodzenie, rząd Polski domagał się od Ligi Narodów przyznania Polsce terytoriów zamorskich, które mogłyby posłużyć jako obszar kolonizacyjny. Starania te zostały dostrzeżone przez Światowy Kongres Żydów w Paryżu, który wydał oświadczenie w związku z polskim wystąpieniem w Lidze Narodów: „Wszelkie wysiłki zmierzające do otwarcia granic krajów emigracyjnych winne być przyjęte przychylnie i poparte. Nadanie zagadnieniu emigracji charakteru międzynarodowego i przedstawienie go organom Ligi może mieć wielkie znaczenie”. Problem polegał na tym, że nie było dokąd emigrować. W 1936 roku uzyskano wstępną zgodę Francji na wykupienie pod osadnictwo polskie sporych obszarów Madagaskaru. Na wyspę wysłano ekspedycję badawczą pod kierunkiem majora Mieczysława Lepeckiego. Wyniki oględzin były pozytywne, ale wszystko ostatecznie rozbiło się o pieniądze. – Po co nam ten Madagaskar? – pytał minister skarbu Kwiatkowski Apoloniusza Zarychtę, gdy ten wnioskował o fundusze na zakup ziemi. – Żebyśmy wszyscy mieli się gdzie podziać – odpowiedział urzędnik, który po latach, już w Belo Horizonte, napisał w jednym listów do Benjamina Gepnera takie oto słowa: „przypomniałem sobie o tej rozmowie we wrześniu 1939 roku w Rumunii, gdy spotkałem Kwiatkowskiego, odpoczywającego w przydrożnym rowie”. Wśród syjonistycznej lewicy sporą popularnością cieszył się równie egzotyczny, co Madagaskar, pomysł kolonizowania Birobidżanu w syberyjskiej części ZSRR. Stalin obiecywał tam Żydom świetlaną przyszłość w internacjonalistycznym raju robotników i chłopów. Polski MSZ bezbłędnie rozpoznał jednak tę propagandową pułapkę i odmawiał wydawania wiz powrotnych dla chętnych do wyjazdu do ZSRR. Naiwniacy, którzy dali się nabrać Stalinowi, przepadli w łagrach jeszcze w czasie Wielkiej Czystki 1938 roku.


Głównym celem emigracji pozostawała zatem Palestyna, która do wybuchu powstania arabskiego w 1936 roku przyjęła ponad 100 tys. ludzi z Polski. Gdy Brytyjczycy zamknęli terytoria mandatowe, jedyną szansę na dostanie się z Polski do Hajfy czy Tel Awiwu dawał przemytniczy szlak, którego centrum stanowił rumuński port w Konstancy. Nielegalna emigracja, wspierana i współfinansowana przez rząd Polski, prowadzona była pod pozorem ruchu turystycznego. Popyt na „wakacje” w Palestynie był tak duży, że PKP utrzymywała regularne połączenia kolejowe głównych miast Polski z Konstancą. Należący do gdyńskiego armatora liniowiec „Polonia”, którego koszerna kuchnia dostosowana była do potrzeb pasażerów, zapewniał stałe połączenie między Konstancą a Hajfą. Po wejściu na pokład wielu emigrantów niszczyło polskie paszporty, by w razie wpadki uniknąć deportacji. W 1937 roku szlak morski został przez LOT uzupełniony o połączenie lotnicze z Hajfą. Do wybuchu wojny z Polski do Palestyny przeszmuglowano pod okiem Anglików ponad 13 tysięcy ludzi. Zanim hitlerowcy wkroczyli do Polski, szlakiem przez Konstancę bojownicy Irgunu zdążyli jeszcze przemycić z Polski do Palestyny tysiące sztuk broni, która bardzo przydała się w walce o Izrael. Gdy Yaakov Meridor wkroczył wiosną 1939 roku do magazynu przy ul. Ceglanej 8 w Warszawie, nie mógł uwierzyć własnym oczom. – Stały tam setki skrzynek z bronią i amunicją, chciałem całować każdą z nich – wspominał po latach bojownik Irgunu i uczestnik kursu w Andrychowie. Wszystko to przeznaczone było na szmugiel do Palestyny, który odbywał się pod pozorem pomocy dla osadników. Karabiny wysyłano jako koce, broń maszynową jako buty, a amunicję jako cement. Zakupy finansował w części rumuńsko-francuski milioner rewizjonista o nazwisku Simon Marcovici. Do zakupu broni dorzucił się polski rząd.

#zydzi #historia #ciekawostkihistoryczne #iirp #polska #20leciemiedzywojenne #polityka #izrael
  • 1
@bijotai:
Cześć II

W archiwach zachowało się pismo szefa rewizjonistów, skierowane do Zarychty. „Pożyczkę udzieloną naszym przyjaciołom traktuję jako dług honorowy, który postaramy się jak najszybciej zwrócić” – pisał Żabotyński. Współpraca z rządem polskim przysporzyła mu kolejnych wrogów wśród rodaków, dla których kolaboracja z „reakcyjnymi” władzami sanacyjnej Polski służyła jedynie usprawiedliwianiu antysemickiej polityki. Niełatwa była też sytuacja władz polskich, które zabiegały przecież o skierowany przeciw Niemcom sojusz z Londynem i za