Wpis z mikrobloga

#truedetective #seriale #spoilery

The war was lost, the treaty signed. I was not caught, though many tried. The story's told, with facts and lies. I have a name, but... NEVERMIND.

Dziś jest jeden z niewielu dni w roku, kiedy mainstreamowy internet mówi wspólnym głosem. Wszelkiej maści fora internetowe, grupy dyskusyjne, krytycy i fani, mieszają drugi sezon True Detective z błotem. "Niezadowalający", , "Poplątany i niezrozumiały", "Zwyczajnie nudny." tak wołają nagłówki oceniające zakończoną właśnie historię jako poniżej oczekiwań. To dość zrozumiałe opinie jak na pierwsze, świeże reakcje, nie mam wątpliwości że za parę miesięcy konsensus może być zupełnie inny. Na chwilę obecną jednak zupełnie się z tymi opiniami nie zgadzam. Pomimo swoich wzlotów i upadków, głupich wpadek i momentami debilnych dialogów, Sezon 2 dostarczył nam składną i odpowiednio zakończoną historię wartą opowiedzenia, a co ważniejsze godną szyldu "TRUE DETECTIVE".

Główny argument przeciwko jaki napotykam to brak satysfkacjonującej konkluzji. Niektórzy idą w swoich oskarżeniach tak daleko twierdząc, że oglądanie tego sezonu było stratą czasu, ponieważ nic się nie zmieniło; jakoby sytuacja z ostatnieo odcinka była identyczna jak w pierwszym, tak jakby decyzje i akcje bohaterów nie miały żadnego znaczenia. Nic bardziej mylnego. Każdy z czwórki głównych bohaterów, w myśl tradycyjnej narratologii, czegoś chce i musi pokonać przeszkodę aby to osiągnąć, stąd możemy ich nazywać w pełni rozwiniętymi. Podejmują rękawicę i stają do walki.
Jakiś czas temu, nawet parę razy zwracałem uwagę na fakt, że elementem łączącym główną czwórkę, prócz oczywiście śledztwa które tak jak w sezonie 1 rozgrywa się tak naprawdę w tle, jest ich wewnętrzne zepsucie. Walka z demonami pożerającymi ich od środka. To czego chcieli, to wręcz błahostka - chcieli po prostu żyć, godnie, spokojnie, normalnie, a wydarzenia z przeszłości to uniemożliwiały.

Ray Velcoro, porządny glina w masce #!$%@?. Jego życie zmienia się w piekło gdy jego żona zostaje zgwałcona, jednak to co naprawdę go ukształtowuje to "zemsta", której dopuszcza się na domniemanym gwałcicielu. Zamiast pomóc, natychmiast torpeduje jego małżeństwo. On sam rzuca się w wir alkoholu, narkotyków i korupcji, żeby zapomnieć, żeby jakoś dociągnąć do następnego dnia. Ze wszystkiego na świecie pragnie być kochany - jego żona, dla której przecież tyle poświęcił nie chce go znać, rzuca mu kłody pod nogi, nastawia jego syna Chada przeciwko niemu. Ta myśl, która najbardziej łamie mu serce, to zachodzące prawdopodobieństwo że jego syn, jedyna osoba która mogłaby pokochać go bezwarunkowo, może nie być jego własnym dzieckiem, a owocem gwałtu.

Paul Woodrugh, bóg wojny z ogromnym sekretem. Nie wiemy dokładnie co zaszło w jego życiu, wiele wskazuje na bardzo patologiczne środowisko w jakim się wychowywał które doprowadziło do niepogodzenia się z myślą o swojej prawdziwej orientacji seksualnej. Dodatkowe piętno odcisnęła na nim wojna, na której prawdopodobnie dopuścił się wielu okropieństw, bądź zbrodni. To czego chce najbardziej to być normalnym, w myśl swojej własnej, odmiennej definicji. Żyć spokojnie, z daleka od jakiegokolwiek szumu, zapomnieć o przeszłości. Nie szuka poklasku, nie chce być specjalnym detektywem, bo patrolowanie autostrady na motocyklu mu w zupełności wystarcza. Pragnie założyć rodzinę ze swoją dziewczyną widzi w niej ucieczkę w normalność, której nigdy nie osiągnie.

Frank Semyon, gangster któremu było za mało. Wychowany w biednej rodzinie, z ojcem który się nad nim znęcał, za cel postawił sobie zapewnić godziwy byt sobie i swojej rodzinie. W tym sensie przypominał mi innego kultowego bohatera telewizyjnego, Dona Drapera z Mad Men, który to w poszukiwaniu swojego szczęścia zawsze potrzebował więcej i więcej. Dla Franka cel zawsze uświęcał środki a jego barierą była różnica klasowa - robiąc interesy z bogaczami i biznesmenami uważał się za jednego z nich, lecz oni postrzegali go za gościa zbyt usilnie próbującego, który przenigdy nie będzie dla nich równym partnerem. To jeden z powodów, dlaczego jest kolejno przez wszystkich oszukiwany.

Ani Bezzerides, kobieta walcząca o przetrwanie w świecie mężczyzn. Dopiero ostatnio dowiedzieliśmy się w pełni o jej demonach. Molestowanie w nastoletnim wieku ukształtowało jej psychikę. Jak zwykle w takich przypadkach przestaje ufać komukolwiek, odcina się od jakiejkolwiek pomocy i bliskich, próbuje sama radzić sobie z tą przykrą rzeczywistością pochłoniętą przez seks i przemoc. Widzi w niej swoją siostrę której nie potrafi pomóc. Na każdym kroku musi udowadniać że jest warta tyle samo co jej inni współpracownicy którzy urodzili się z przywilejem posiadania fiuta. W tym sensie, poniekąd oszukuje sama siebie - gdzieś tam w środku niej jest dziewczynka, którą starszy pan zaprosił do minivana w którym na zawsze straciła swe dzieciństwo. Dziewczynka, która ciągle potrzebuje ratunku.

Moim zdaniem, ten sezon nie zakończył się na negatywnej nocie, po to aby stanowić lustrzane odbicie zakończenia z pierwszego sezonu, gdzie "światłość zwycięża z ciemnością." To zakończenie pasuje idealnie w kontekście bohaterów - tylko ci którzy pokonali swoje demony pozostali przy życiu.

Woodrugh jest w tym najbardziej oczywisty. Nie ginie dlatego, że "pieprzoni kamperzy chowają się po kątach", ale dlatego że wyparł się tego kim naprawdę jest. Nawet jeden z żołnierzy to stwierdza, że gdyby nie jego irracjonalny wstyd, nie dałoby się go tak łatwo zaszantażować i zapędzić w róg. A przecież mógł zignorować, przecież mógł powiedzieć Velcoro i Bezzerides, przecież, przecież... Ale nie zrobił tego, bo jego demony mu w tym przeszkodziły.

Velcoro wypełnia "przepowiednię" swojego ojca, który pojawił we śnie na początku odcinka trzeciego. Przecież mógł strzelać, przecież mógł wyjechać do miasta, zmienić samochód, jakoś zgubić pościg. Jego los był przesądzony wcześniej. Nie mógł uciec bez zobaczenia się z synem, bez przekonania się że to wszystko miało jakiś cel. Choć bardzo tego pragnął, nie wierzył w miłość swojego syna, w owocność swoich starań, bo jak można pokochać potwora jak on? Na każdym kroku potrzebował dowodu. Gdy widzi Chada tam w szkole, nie odrzucającego swojego dziedzictwa (odznaka) i akceptującego swojego ojca, kamień spada mu z serca - ale musi ponieść karę.

Semyon miał najwięcej okazji by wycofać się z gry. Już na samym początku gdy zaczynały się kłopoty, mógł od nich odejść akceptując porażkę. Ale jego ambicja pchała go dalej. Parę milionów nie wystarczało, potem $100,000 to nie była zadowalająca kwota. Dlatego brnął dalej. Fatum spada na niego na pustyni. Upada poniekąd przez pychę, nie chce oddać "marynarki wartej 3.5 miliona", nie ma zamiaru odejść od stołu z niczym, nie o takie życie walczył. A czy gdyby się poddał, to by przeżył? Tego jednak nie wiemy. W jednej z najpiękniejszych scen w całym serialu widzimy jego demony, jeden po drugim nawiedzające go kolejno.

I wreszcie Bezzerides. Udaje jej się przeżyć, bo pogodziła się ze swoją rolą. Podczas pracy pod przykrywką jako dziewczyna do towarzystwa, wyzwala swoją skrywaną stronę. Uświadomiła sobie że nie jest tak twarda aby walczyć dalej albo, że ta sprawa nie jest warta aby o nią walczyć, ale co ważniejsze zaufała Velcoro. Dostrzegła w nim dobro skrywane za maską i zaufała mu wchodząc na statek, wiedząc że tak będzie dla niej lepiej. Zapłaciła za to wygnananiem i samotnym macierzyństwem, ale musi to zaakceptować i stawić temu czoło. Ponieważ We Get The World We Deserve, jak głosiły plakaty i zwiastuny zapowiadajace ten sezon.

Dobrze, ale co ze sprawą? Co z morderstwem? Źli zwyciężają i nie zostają pociągnięci do odpowiedzialności za swoje grzechy! Gdzie w tym satysfakcja? Serial dość wyraźnie daje nam do zrozumienia, że Vinci jest miastem grzechu, pozbawionym jakiejkolwiek szansy na odkupienie. Tak jak biblijna Sodoma czy Gomora, jak Sin City z komiksów Millera, jak Sankt Petersburg u Dostojewskiego. Choć większość głównych graczy przestępczego półświatka zostało pozbawionych życia, zawsze będą pojawiać się kolejni, nowi, wykorzystując zepsucie Vinci na swoją korzyść.
Sprawa samego morderstwa nie kończy się jednak tak nihilistycznie, powiedziałbym że w świetle przedstawionych wydarzeń dostajemy dość pozytywny scenariusz. Dwójka dzieci, które 20 lat przed właściwą historią doświadczyły ogromnej krzywdy dostały szansę na wyjście z tej sytuacji - syn dostaje upragnionej zemsty za morderstwo rodziców, córka wyjeżdża nieświadoma tragicznej zbrodni której się dopuściła, może zacząć życie od nowa.

Po raz kolejny już dzisiaj przesł#!$%@?ę Leonarda Cohena z intra, które na samym początku było tak znienawidzone przez wielu. W każdym wersie odnajduję odwołanie do jakiegoś fragmentu historii którą przez ostatnie osiem tygodni wspólnie odkrywaliśmy. Uśmiecham się pod nosem z powodu takich poetyckich odkryć i powiązań, jakich wiele w tym serialu. To był dobry sezon. Debaty czy lepszy niż pierwszy będzie można toczyć miesiącami, bez jednoznacznych wniosków. Ale sam fakt że możemy na ten temat dyskutować i nie osiągnąć porozumienia oznacza, że dostaliśmy porządny kawałek telewizji.
Joz - #truedetective #seriale #spoilery

The war was lost, the treaty signed. I was...

źródło: comment_DoonLupnz3QY13bvfbkDaUp9fipdPJ82.jpg

Pobierz
  • 21
@kiken: Jest to faktycznie promyczek nadziei, ale ta scena nie została tam umieszczona tylko aby nas łudzić że faktycznie coś się zmieni i świat przestępczy z Vinci zostanie rozłożony na kawałki. O wiele ważniejsze jest ukazanie stosunku Bezzerides do całej sprawy - nie chce mieć z tym nic wspólnego, nawet nie myśli o zeznawaniu. Robi dla Velcoro, dla Woodrugh'a, bo najprawdopodobniej tego by chcieli. Nie ma siły walczyć, ma na głowie
@Joz: propsy za to, że Ci się chciało w taki gorąc pisać tyle. Co do treści to nie zgodzę się. Największym minusem tego jest to, że sezon drugi nie jest niczym powiązany z sezonem pierwszym. Jako osobny tytuł pewnie był by dobrym, ale nie wybitnym serialem. Sami są sobie winni, bo po genialnym pierwszym sezonie pociągnęli coś przy czym miałem problemy, żeby nie zasnąć. Dostaliśmy czwórkę bohaterów, którzy mają skrzywienia psychiczne
@Joz: warto wspomnieć wypowiedzi w stylu "Mexican standoff with actual Mexicans" ochrzczone mianem Frankizmów ( ͡° ͜ʖ ͡°)

no i to łamanie czwartej ściany w ostatnim odcinku

Dziś jest jeden z niewielu dni w roku, kiedy mainstreamowy internet mówi wspólnym głosem. Wszelkiej maści fora internetowe, grupy dyskusyjne, krytycy i fani, mieszają drugi sezon True Detective z błotem. "Niezadowalający", , "Poplątany i niezrozumiały", "Zwyczajnie nudny."


@Joz: WAT?

przecież wszyscy się "jarają"
@Joz:

Upada poniekąd przez pychę, nie chce oddać "marynarki wartej 3.5 miliona", nie ma zamiaru odejść od stołu z niczym, nie o takie życie walczył.

A ja mam wrażenie, że tam - paradoksalnie - nie chodziło o 3,5 miliona. Chodziło o kroplę, która przelała czarę. O to, że banda gimbomeksykańców, nowe pokolenie gangusów bez zasad, czwarty raz z rzędu (Irina, haracz, pustynia, garnitur) stawia Franka pod ścianą, śmiejąc się mu prosto
@Joz: dzięki za to podsumowanie, oglądałeś naprawdę uważnie. ;) Mam nadzieję, że ten tekst pomoże chociaż paru osobom zrozumieć zawiłości drugiego sezonu. Martwi mnie tylko, że był on tak niedoceniony przez tak wiele opiniotwórczych mediów, np. Rolling Stone, Wired...
No cóż, haters gonna hate, ten duszny klimat beznadziei nie trafił do każdego. Mam nadzieję, że nie zrazi to twórców i nie dostaniemy płaskiego jak stół sezonu 3, uproszczonego pod gusta przeciętnego