Jeszcze podczas pobytu w hostelu w Bangkoku, wpadła mi w oko jedna dziewczyna z Kanady. Gdy tak rozmawialiśmy na różne tematy, okazało się, że Amanda, ukończyła kilka kursów medytacji i mocno mi polecała taki kurs. Podchodziłem do tego z dystansem, ale jako że mi się podobała, to powiedziałem, że już dawno o tym myślałem i definitywnie też taki kurs zrobię. Ona się ucieszyła, że kogoś namówiła i obiecała podesłać mi na mila wszystkie niezbędne informacje. W każdym razie następnego dnia ona pojechała do innej części Tajlandii, z amorów nic nie wyszło, a ja zostałem z obietnicą.
Kursy takie są organizowane przez specjalne ośrodki i prowadzą je wolontariusze. Co do ceny to nie ma jednej konkretnej. Po prostu uczestnicy przekazują dobrowolne dotacje wedle uznania. Po krótkiej analizie stwierdziłem, że w sumie wyjdzie mi to nawet taniej niż opłacanie hostelu, jedzenie w barach, itp. Pomimo, że nie było to dla mnie wiążące, zdecydowałem się nie odkręcać naszych ustaleń i jednak zrobić ten kurs. W sumie głupszy raczej od tego nie będę, a zawsze da mi to jakiś szerszy pogląd na świat pomyślałem. Gdy już byłem nakręcony, że wszystko super, spoko, będę medytował, okazała się, że nie mają wolnych miejsc przez najbliższe kilka miesięcy. Jako że ośrodek, który wybrałem, jest dość spory i pracują tam wolontariusze, a więc ludzie, z którymi raczej łatwo się dogadać, postanowiłem mimo wszystko pojechać tam w przeddzień rozpoczęcia kursu i porozmawiać osobiście.
Udałem się do Lamphun — małego miasteczka, które miało być moją bazą wypadową do tego ośrodka medytacyjnego. Miałem rezerwację w hostelu, który na mapie był zaznaczony na obrzeżach miasta. Zgodnie z GPS-em wysiadłem z autobusu w odpowiednim miejscu i gdy zacząłem iść do hostelu, zatrzymał się obok mnie samochód, a siedzący w nim Azjata machał do mnie ręką i zachęcał żebym wsiadał - chociaż wcale go nie zatrzymywałem. Do hostelu miałem co prawda niedaleko, ale nie podróżowałem wcześniej autostopem po Tajlandii, więc zdecydowałem się skorzystać z podwózki. Jak się okazało, Azjata ten umiał tylko kilka podstawowych zwrotów po angielsku typu dzień dobry, dziękuje, itp. Coś tam mu opowiadałem, ale on tylko kiwał głową, uśmiechał się i powtarzał, że nierozumie. W każdym razie gdy dojechaliśmy do miejsca, gdzie GPS w moim telefonie wskazywał hostel, okazało się, że jesteśmy pośrodku jakiegoś pola... Tajlandczyk był jednak na tyle uprzejmy, że zaoferował swoją pomoc. Wyciągnął telefon, uruchomił google translator i jakoś tam z mozołem zaczęliśmy się komunikować. Podrzucił mnie do oddalonego około 10 km hostelu, załatwił mi pokój u kobiety w recepcji - bo ta również nie miała nic wspólnego z angielskim - i pojechał w swoją stronę. Gdy następnego dnia z rana, chciałem dowiedzieć się od tej starszej pani, jak mam dojechać do ośrodka medytacyjnego w ogóle mnie nie rozumiała. Zawołała kilka swoich koleżanek, które również nie mówiły po angielsku i tak prowadziliśmy bardziej kalambury niż rozmowę. Po kilkunastu minutach takiej konwersacji i pokazywania na mapie gdzie chce się dostać, jedna z tych starszych kobiet złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę parkingu. Wsiadła na skuter, mi też pokazała ręką żebym siadał i ruszyliśmy — chociaż nie miałem pojęcia gdzie. Po kilkunastu minutach zatrzymała się obok przepełnione "busa". Powiedziała coś po tajsku do kierowcy i machnęła ręką, żebym wsiadał.
Transport publiczny wygląda zdecydowanie inaczej niż w europie. Pomijając, że wszyscy mają kompletnie gdzieś zasady ruchu drogowego, to takie samochody też wyglądają inaczej. W takich “busach” zamontowane są na pace 2 ławki, na których siadają ludzie. A jeśli nie ma tam już miejsca — jak w moim przypadku — to stoi się na zewnątrz na wąskim podeście z tyłu samochodu i trzyma relingów albo drabinki, żeby nie spaść podczas jazdy. Po kilkudziesięciu minutach takiej podróży kierowca wysiadł z samochodu, mówił do mnie coś niezrozumiałego, machając przy tym energicznie rękami. Jak się domyśliłem, było to moje miejsce docelowe. GPS wskazywał, że mam jeszcze 6 km to tego ośrodka, więc niewiele myśląc, wrzuciłem plecak na plecy i ruszyłem w obranym kierunku. Niby wszystko fajnie się układało, ale jakoś ciągle miałem mieszane uczucia co do tego kursu medytacji. Gdy tak szedłem i myślałem, po co ja właściwie się tam pcham, moim oczom ukazała się zdumiewający widok. W odległości może 2 km była góra, a na jej szczycie buddyjska świątynia, do której prowadziła niezliczona ilość schodów. Zrobiło to na mnie tak imponujące wrażenie, że aż sobie pomyślałem "Pieprze ten cały kursy medytacji i idę zapytać ludzi, którzy tam żyją czy mogę z nimi zamieszkać". Jak pomyślałem, tak zrobiłem.
W takich domkach mieszkają mnisi
Po wejściu na kompleks świątynny, próbowałem zagadywać do kilku osób, ale z nikim nie potrafiłem się porozumieć. W końcu ktoś widocznie obeznany z życiem, przyprowadził do mnie nauczyciela języka angielskiego, który prowadził zajęcia w szkole dla nowicjuszy znajdującej się w tym kompleksie. Powiedziałem jak sytuacja wygląda, a on zdecydował się zabrać mnie do przełożonego całej świątyni. Porozmawialiśmy z mistrzem świątyni, a ten po krótkiej rozmowie przystał na moją prośbę. Jako że sprzyjała mi dobra passa i żeby aż tak totalnie nie zmieniać planów, zapytałem też tego przełożonego czy może nauczyć mnie medytacji i to również zaakceptował.
Pokój dostałem przestronny, chociaż poza matą i 2 krzesłami nie było tam nic więcej
Z mistrzem świątyni
Co się tyczy medytacji, to po tych kilku dniach treningu i po kilku rozmowach z moim nauczycielem, mogę powiedzieć, że nie jestem już aż tak sceptycznie do niej nastawiony. Uważam, że jak ze wszystkim — co za dużo to nie zdrowo — ale od czasu do czasu taka medytacja może się przydać każdemu. Podstawowym treningiem jest zajęcie wygodnej pozycji, zamknięcie oczu i skupienie się tylko i wyłącznie na oddechu. Sprawa wydawałaby się wręcz banalna i myślałem o niej dokładnie w taki sposób, aż do momentu, kiedy spróbowałem to zrobić i utrzymać taki stan przez kilka minut. Sądzę, że w dzisiejszych czasach nie tylko ja mam problemy z koncentrację, bo wiele osób też mi o tym opowiadało. Gdy tylko siada do jakiegoś zadania, to po kilku minutach pojawia się nieodparta chęć, sprawdzenia czy przypadkiem nie dostało się jakiegoś sms-a, maila, czy ktoś czegoś nie umieścił na faceook-u lub ogólna chęć zajęcia się czymkolwiek innym, totalnie niezwiązanym głównym zadaniem. Sądzę, że taka medytacja może pomóc w ćwiczeniu koncentracji. Jak nigdy nie dziwiło mnie to, że ktoś trenuje sport, żeby mieć lepszą kondycję fizyczną, tak po pobycie u mnichów, przestało mnie dziwić, że ktoś medytuje, żeby mieć lepszą kondycje umysłową.
No, a co się tyczy samego życia mnichów. W zależności od pory roku budzą się o różnych godzinach — jest to powiązane z godziną, o której wstaje słońce. Jako że podczas mojego pobytu była pora chłodna, można było pospać trochę dłużej, więc dzwoniono na pobudkę “dopiero” o 5 nad ranem. Inna sprawa jest taka, że w całym kompleksie świątynnym jest ogromna ilość psów. Gdy taki pies skądś się przypałęta, mnisi go nie wyganiają, tylko pozwalają, żeby mieszkał z nimi. Tak że, gdy tylko zaczynają dzwonić na pobudkę, cała wataha psów zaczyna wyć, co może bardziej obudzić niż ten gong. Następnie mnisi o świcie śpiewają mantry, co według nich ma pomóc w opanowaniu umysłu i aktywizacji energii.
Po tym obrzędzie nowicjusze zamiatają i sprzątają cały teren świątynny.
Około godziny 8 jest śniadanie, które pochodzi tylko i wyłącznie z datków od ludzi — zresztą jak całe działalność świątynna. Mnisi przechodzą wzdłuż dość długiego stołu, niosąc ze sobą kosze, a ludzie wkładają im do tych koszy jedzenie.
Jest to chyba jednak raczej forma tradycji, bo w całym kompleksie żyje około 80 osób — mnisi, nowicjusz, różni ludzie z obsługi — i dla nich sprawnie działa kuchnia. Drugi posiłek jest około godziny 11 i jest to ostatni posiłek dla mnichów. Zgodnie z ich religią nie mogą jeść po godzinie 12. Ogólnie w ciągu dnia, mnisi zajmują się medytacją oraz swoimi minisimi sprawami, w które im specjalnie nie wnikałem. Z tego, co jeszcze rzuca się w oczy, a właściwie w uszy, to o godzinie 5 po południu dzwonią ponownie, co jest wzywaniem do ponownego śpiewania mantr.
Odnośnie buddyzmu i młodych ludzi, to każdy z mężczyzn musi przynajmniej raz w życiu, przed ukończeniem 20 roku życia zostać mnichem przez pewien okres. Jedni są nimi dłużej, inni krócej, ale jest to buddyjski obowiązek.
Podczas mojego pobytu w świątyni, zaprzyjaźniłem się z tym nauczycielem języka angielskiego, którego spotkałem na początku. Po jakimś czasie poprosił mnie, żebym poprowadził z nim lekcje, bo jak twierdził nie często mają okazję porozmawiać z kimś z zewnątrz. Uczniowie w tym kompleksie to przeważnie osoby które pochodzą z biednych rodzin, a ich rodzice nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wysłać ich do normalnych szkół. W każdym razie, podczas tych zajęć zdarzyła się dla mnie bardzo zaskakujące sytuacja. Spodziewałem się różnych pytań od tych chłopaków - głównie o Europę, Polskę, może inne kraje, które odwiedziłem, ale nie. Zostałem zalany masą pytań na temat Tajlandii. Jako, że chłopaki pochodzili z biednych rodzin większość z nich nigdy nie opuściła swojego miasta. Chcieli, żebym im opowiedział o tym jak wygląda ich stolica, jak jest na południu Tajlandii, o tym jakie jest tam jedzenie, jacy ludzie, kto głównie odwiedza te obszary, itp. Bardzo dziwne uczucie opowiadać kilkunastoletnim chłopakom, którzy spędzili całe swoje życie w Tajlandii o ich kraju, w którym ja byłem zaledwie przez kilka tygodni.
Aha, taka ciekawostka na koniec. Jak się dowiedziałem na miejscu, w świątyni tej kręcono sceny do filmu Rambo 3 :)
Po więcej historii zapraszam do odwiedzenia mojego bloga:
https://www.facebook.com/Adam-Basa-121826034845199/
Komentarze (89)
najlepsze
"#!$%@? jakiś szajs, żeby zaruchać" ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Postanowił że uda się do niego na nauki tej mistycznej sztuki. Podróżował 2 lata i wreszcie dotarł. Mówi do mnicha:
-Witaj mnichu, chciałbym się nauczyć mistycznej sztuki lewitacji!
-Zatem udaj się na pustynie i medytuj przez 5 lat i odkryj tajniki cierpliwości...
Polak poszedł, medytował te 5 lat i odkrył tajniki cierpliwości. Przybył znowu do mnicha i mówi
-Mnichu nauczyłem się cierpliwości.
Komentarz usunięty przez moderatora
- Oh my God! It's wonderful!
- Oh mein Gott! Das ist wunderbar!
- Gospodin! Eta priekriasna!
- O kuurwa! Ja pierdoooolę!